polski arabski niemiecki angielski hiszpański francuski hebrajski włoski japoński holenderski polski portugalski rumuński rosyjski szwedzki turecki ukraiński chiński angielski Synonimy arabski niemiecki angielski hiszpański francuski hebrajski włoski japoński holenderski polski portugalski rumuński rosyjski szwedzki turecki ukraiński chiński ukraiński Wyniki mogą zawierać przykłady wyrażeń wulgarnych. Wyniki mogą zawierać przykłady wyrażeń potocznych. no one asked you Nobody asked you No one's asking Słuchaj, nikt ci nie każe jechać. Nikt ci nie każe patrzeć. Nikt ci nie każe być doskonałym. Nikt ci nie każe mi ufać. Nikt ci nie każe się zakochiwać. Nikt ci nie każe stąd iść. Nikt ci nie każe nią być. Nikt ci nie każe tego jeść. Nikt ci nie każe brać z fałdami. Nikt ci nie każe, skarbie. Nikt ci nie każe tego robić. Nikt ci nie każe, ale ona ma rację. Nikt ci nie każe z nim spać. Nikt ci nie każe, żebyś była taka jak ja. Nikt ci nie każe ze mną iść. Nikt ci nie każe ich próbować. Nikt ci nie każe go lizać. Nie znaleziono wyników dla tego znaczenia. Wyniki: 34. Pasujących: 34. Czas odpowiedzi: 72 ms.
Kto nie stosuje się do znaku lub sygnału drogowego albo do sygnału lub polecenia osoby uprawnionej do kierowania ruchem lub do kontroli ruchu drogowego, podlega karze grzywny albo karze nagany. Wysokość mandatu. Sprawca wykroczenia podlega karze grzywny w postaci mandatu karnego w wysokości od 20 zł do 500 zł. Punkty karne Sejm właśnie uchwalił zmiany w kodeksach karnych, zaostrzył też przepisy więzienne oraz dotyczące nieletnich. W jaką stronę to idzie? To symboliczne dokręcanie śruby. Ubieranie się w szaty szeryfa i wymachiwanie szabelką to stary pomysł ministra sprawiedliwości. Teraz dotknie kolejnej grupy: małoletnich osób. Jest tu wiele hipokryzji. W preambule zmian w zasadach o odpowiedzialności nieletnich mamy odwołanie do wartości chrześcijańskich. Łącząc to z równoległą zmianą w kodeksie karnym, gdzie celem kary nie jest już resocjalizacja sprawcy, okaże się, że zakład poprawczy stanie się więzieniem dla jedenastolatka. Nie wiem, co to za chrześcijaństwo. Ja takiego nie znam. A może politycy uznali, że ten typ chrześcijaństwa trafi w gust wyborców? Mamy taką tradycję, że takie zmiany idą, gdy zbliżają się wybory. Minister – ciągle ten sam – proponuje zaostrzanie kar. Liczy, że znajdą się tacy, dla których obcinanie rąk czy kara śmierci to mało. Nawet się dziwię, że nie proponuje powrotu do kary śmierci. A właśnie mamy dwukrotny spadek liczby spraw karnych. O kilkadziesiąt procent spadła przestępczość, więc zmiany w świecie realnym nie mają uzasadnienia. Spraw, w których sądy orzekały dożywocie, dziesięć lat temu było 60–70 rocznie. Dziś – 19. Lepszych dowodów na spadek poważnej przestępczości nie potrzeba. Dla ministra sprawiedliwości rządzącego siedem lat to powinien być powód, by się pochwalić. Czemu więc tego nie robi tylko zaostrza kary? Trudno powiedzieć, bo w uzasadnieniu nie ma słowa o realnym obrazie przestępczości. To życie w rzeczywistości, którą chce się wywołać emocjami – i nimi zarządzać. Minister mógłby otrąbić sukces – widocznie uznał, że nie byłoby to tak skuteczne politycznie jak wystawianie szubienicy. Wrócono do kary dożywotniego pozbawienia wolności bez możliwości jej skrócenia. To jest kara niehumanitarna i tortura. Nie trzeba tego nawet oceniać z pozycji chrześcijańskich, choć są także oficjalne dokumenty Kościoła sprzeciwiające się tak rozumianemu dożywociu. Autorzy nie zauważają, jak wiele się w tej przestrzeni zmieniło w ostatnich latach. Mamy prawne instrumenty do radzenia sobie ze sprawcami, którzy skończyli karę, a są niebezpieczni. Są środki zabezpieczające. Są też orzeczenia Strasburga na ten temat. Nie mogę się nadziwić, że nikt nie widzi, jak groźne dla współpracy europejskiej jest wprowadzenie tej kary do kodeksu. Nie chodzi nawet o to, że sądy będą ją orzekać. Już sama groźba jej wymierzenia spowoduje, że sąd lub adwokat w innym kraju podniesie ten argument, by nie wydać Polsce ściganej osoby. Groźba kary śmierci poturbowała prawne związki Europy i USA. Czy teraz kosztem fiksacji związanej z represją my mamy sobie zaburzyć związki z Europą? Jak się poczujemy, gdy morderca skazany na takie dożywocie wygra sprawę w ETPC i my wszyscy będziemy musieli mu za to zapłacić? Profesor Stanisław Waltoś mówi, że takie dożywocie bez szansy na wcześniejsze zwolnienie grozi negatywnymi konsekwencjami wewnątrz zakładu karnego, bo odbiera nadzieję, która pomaga w resocjalizacji. To prawda? Lata temu prof. Zbigniew Hołda i inni mówili, że ten instrument psychologiczny w postaci szansy na zwolnienie z reszty kary – szczególnie na początku jej wykonywania – jest bardzo istotny. Nie wierzę, że ten przepis w kształcie ewidentnie naruszającym europejską konwencję praw człowieka przejdzie przez Senat. A co pan myśli o innych zmianach w przepisach? Nie wiadomo, czy się śmiać czy płakać. Pamięta pan kodeks karny z 1932 roku? Dzieło komisji kodyfikacyjnej pod kierunkiem lwowskiego profesora Juliusza Makarewicza. Pomińmy ideologię, dziś już nieaktualną, a spójrzmy na kwestie legislacyjne. Jego twórcy potrafili opisać prostym i zwięzłym językiem skomplikowane treści. Tę umiejętność pielęgnowano latami. Obecny legislator pisze szczegółowe, drobniutkie przepisy, jakby nie wierzył, że prokuratorzy – nie mówiąc już o sędziach – zrozumieją prawo. Króluje kazuistyka, opisywanie w kilkunastu paragrafach prostych spraw, które da się ująć w jednym zdaniu. I tak pojawiają się luki. Proszę o przykłady. Weźmy kodeksowy opis „kradzieży szczególnie zuchwałej”. Mamy definicję, że jest nią „zabranie rzeczy, która jest w przedmiocie przenoszonym przez inną osobę”. A co, gdy rzecz jest przenoszona „na przedmiocie”, a nie w nim? Takich bzdur mamy więcej. Wygląda, że osoba, która tworzy te przepisy, ma bardzo niskie mniemanie o zdolnościach intelektualnych prawników. Może to dlatego, że takimi się otacza i powstają przepisy prawa podobne do drobiazgowej instrukcji obsługi pralki. Co z tego wynika? Naczelną ideą zmian jest spowodowanie, by górą był prokurator, a nie sąd. W jaki sposób? Zawęża się możliwości sądowego wymiaru kary. Kurczy się sfera uznaniowości, w której sąd – realizujący wymiar sprawiedliwości – powinien dopasować sankcję do przypadku. Wprowadza się różne rzeczy obligatoryjne. W niektórych sprawach nawet sądu nie trzeba, wystarczy komputer. Metodyka pracy adwokata i radcy prawnego w sprawach karnych. Skonfiguruj Twój System Legalis! Sprawdź Gdzie? Mnóstwo jest spraw, gdzie wprowadza się dolne granice grzywny. Zapomniano, że sąd może zasądzić grzywnę albo odszkodowanie. Zapłaci tylko państwu, a poszkodowanym – nie. Projektodawca sam chce być sądem w każdej indywidualnej sprawie. To się nie uda. W innym miejscu, zamiast prostego przepisu, co sąd bierze pod uwagę, wymierzając karę, wprowadzono wyliczankę okoliczności zaostrzających i łagodzących. Taka litania nie może być kompletna i rodzi pytanie, czy jeśli czegoś w niej nie ma, to może czy nie może być okolicznością łagodzącą. Skąd ten pomysł na wyliczanki? To wygląda jak kodeks wykroczeń z początku lat 70., w którym takie wyliczanki są. Tylko że tam to miało sens, bo w kolegiach ds. wykroczeń orzekali urzędnicy niebędący prawnikami i trzeba było im napisać, co mają brać na uwagę. Ale w kodeksie karnym taki spis dla sędziów jest śmieszny – i rodzi luki. A sądy miały problem z wskazywaniem okoliczności łagodzących i obciążających? Ależ skąd. Nikt ich nawet nie zgłaszał. Zmienia się procedura karna. W dobrą stronę? Nie. Znalazłem tam groźny przepis, że na wniosek prokuratora będzie można zmienić sąd prowadzący sprawę. Dotąd sąd sam mógł wnieść do SN o przeniesienie sprawy do innego sądu, dla dobra wymiaru sprawiedliwości. Teraz w ten instrument wyposażono prokuratora, który wystąpi do SN. I tu się ujawnia brzydki polityczny wymiar przejmowania sądownictwa. Prokurator i SN mogą wybrać „odpowiedni” sąd dla sprawy drażliwej dla władzy. Drobny przepis, ale pokazuje, jak łatwo będzie manipulować wymiarem sprawiedliwości. W kodeksie od dawna jest dobra instytucja skracająca postępowanie – wniosek o dobrowolne poddanie się karze. Sąd może zaakceptować taki wniosek oskarżonego, jeśli nie sprzeciwia się temu prokurator. Ale bywa, że prokurator nie przychodzi do sądu, co nie przeszkadza, by sprawa się toczyła. I sąd bez udziału prokuratora wniosek akceptował. I mamy przepis dla leniwych prokuratorów, bo sąd będzie już musiał na nich poczekać. Jest też art. 60 § 3 KK, o tzw. małym świadku koronnym. Świetnie się sprawdza w zwalczaniu przestępczości zorganizowanej. Teraz jedynym panem tej instytucji będzie prokurator i tylko na jego wniosek sąd ją zastosuje. To wiąże w ocenie, czy wyjaśnienia oskarżonego były cenne dla sprawy. Co z tego, że się przyznam i opowiem, jak było, skoro prokurator nie wystąpi do sądu? A jaka jest pozycja pokrzywdzonego w kodeksie? Odpowiem przykładem: dawno temu do KK wprowadzono regulację chroniącą pokrzywdzonego – na jego wniosek sąd musi orzec obowiązek naprawienia szkody lub krzywdy. I ktoś się zapatrzył w tę dobrze funkcjonującą instytucję i postanowił wprowadzić kolejny oblig dla sądu. Jeśli pokrzywdzony przestępstwem przeciwko wolności seksualnej czy obyczajności złoży wniosek o zakazanie sprawcy pobytu w różnych miejscach lub zbliżania się do różnych osób – nie tylko pokrzywdzonych – to sąd będzie musiał orzec taki zakaz. Nawet absurdalny? Zakaz może nie mieć nic wspólnego z pokrzywdzonym. Jak wnioskodawca dobrze pokombinuje, to uzyska np. zakaz pójścia na mecz piłkarski dla osoby skazanej za rozpowszechnianie pornografii. Za tym przepisem jakaś myśl była, ale ktoś nie potrafił tego zapisać – i wyszedł potworek. Obawiam się nadużyć, np. w sprawach rozwodowych, z których pączkują procesy karne. To możliwe. Mamy powrót do przepisu rodem z KK z 1969 r. W ogóle dostrzegam jakąś chorobliwą fascynację twórców nowelizacji tym gomułkowskim kodeksem. Jaki to przepis? Przestępstwem stanie się użycie przemocy wobec rzeczy, mające na celu wymuszenie określonego zachowania. Kiedyś, jak się małżonkowie kłócili, jeden drugiego oskarżał, że mu zamknął telefon w piwnicy albo blokował dostęp do lodówki czy odłączył wodę. Wykorzystywano to np. do celów rozwodowych, bo było takie przestępstwo. I teraz do tego wracamy. A co pan myśli o przepisie, który nakazuje odbieranie samochodów pijanym kierowcom? Widać, że twórcy przepisów nie raz zderzali się z rzeczywistością, bo są różne wyłączenia, np. gdy samochód nie jest mój, to muszę zapłacić grzywnę będącą jego równowartością. A gdy pijany był zawodowym kierowcą, zapłaty wartości samochodu – np. autobusu miejskiego – już się nie orzeka. Do oszacowania wartości pojazdu nie korzysta się z biegłego – to chyba pisał ktoś nieznający zasad procesu karnego. Sąd biegłego z urzędu może nie powoła, ale adwokat o to wystąpi. Suma tego wszystkiego pokazuje jakąś śmieszność. To prawo nie wytrzyma próby czasu, bo jest rażącym przykładem naruszenia zasady równości. Czym różni się wypadek spowodowany nowym mercedesem i czterdziestoletnim maluchem? Zapewne obrażeniami kierowcy. Ale realna wysokość kary będzie zależeć tylko od wartości samochodu, którym się popełni przestępstwo. Przecież to nonsens. Może to dobrze, że bogaty właściciel drogiej limuzyny płaci więcej niż kierowca starego auta? Nie. Od tego są kodeksowe sankcje, grzywna w stawkach dziennych. Czy kara za zastrzelenie człowieka powinna zależeć od tego, ile jest wart pistolet? A jeśli broń była służbowa, to wcale nie ma kary? To nie tak. Więc co z będzie z tą nowelizacją? Nie uchylono kodeksowej reguły, że obowiązują przepisy względniejsze, więc ta ustawa to na razie plakat wyborczy. Może kiedyś nastąpi powrót do rzeczywistości z fantasmagorii. Ale może się okazać, że ileś osób tym prawem zostanie skrzywdzonych. Orzekam w Sądzie Najwyższym i widzę takie sytuacje. Wie pan, kiedy dzieje się najgorsze? Kiedy? Gdy ludzie, którzy popełnili przestępstwo i powinni zostać sprawiedliwie ukarani, mogą powiedzieć, że zostali potraktowani niesprawiedliwie. Wywołanie przez system prawny obiektywnego przekonania o niesprawiedliwości kary u osoby, która faktycznie popełniła przestępstwo, to jest dramat. Bo wtedy robimy z niej ofiarę. Gdy zaczynamy stosować irracjonalne, surowe kary albo mścimy się na 10–11-latkach. Przecież to nie dzieci są winne, lecz społeczeństwo. Wyżywamy się na nich, a sami mamy nieczyste sumienie. Mszcząc się na nich, wywołujemy przekonanie o niewinności u rzeczywistych sprawców tej sytuacji. I to jest dramat największy. Więcej treści z Rzeczpospolitej po zalogowaniu. Nie posiadasz dostępu? Kup online, korzystaj od razu! Sprawdź Czy nikt ci nie powiedział, że nie będziesz nigdy w świecie czuł się jak u siebie w domu? Posted by donka at 11:33. Wyślij pocztą e-mail Wrzuć na bloga W sieci jest pełno ogłoszeń sprzedaży mieszkań, które mają powierzchnię mniejszą, niż przewidują przepisy. Chętnych na nie nie brakuje. Społecznicy narzekają na tego typu budownictwo. Zwolennicy bronią się stwierdzeniem, że przecież nikt nikogo do kupna nie zmusza. Polska ma ogromny problem mieszkaniowy. Ciągle brakuje lokali. Według statystyk Eurostatu mieszkamy w za małych lokalach, a co gorsza przybywa ofert o metrażach znacznie poniżej minimum określonego w przepisach. W czasach PRL-u standardowa kawalerka miała ok. 30 m2. Był to najczęściej lokal z oddzielną kuchnią i pokojem. Obecnie najmniejszy możliwy metraż mieszkania dopuszczony w prawie budowlanym to 25 m2. Są to mieszkania nazywane mikrokawalerkami. Natomiast na rynku nie brakuje lokali jeszcze mniejszych. >>> Eleganckie i ciekawe kolekcje mebli znajdziesz na Abra Meble Jak to możliwe? Prawo, póki co dopuszcza możliwość sprzedaży mniejszych lokali niż 25 m2, jeżeli są to lokale użytkowe. Oznacza to, że nabywca kupuje tak naprawdę lokal użytkowy bądź inwestycyjny, a nie mieszkanie. Oczywiście, następnie użytkuje je dokładnie tak jak kawalerkę. Wielu z tych, którzy kupili takie mieszkania, bardzo je sobie chwalą. Taką osobą jest posiadaczka dziewięciometrowego mieszkania w Poznaniu. W podobnym tonie wypowiadają się deweloperzy, którzy jednogłośnie twierdzą, że wszystkie takie mieszkania sprzedają im się, zanim budynek zostanie oddany do użytkowania. Popularności im więc odmówić nie można. Internet jest ponadto pełny komentarzy, broniących tego typu mieszkań. Część z nich brzmi "nikt nie każe kupować" czy "wolny rynek to zweryfikuje". Ale społecznicy nie milczą i głoszą postulaty o zaostrzeniu prawa, by uniemożliwić budowę takich mikrokawalerek. Argumentów mają całkiem sporo. Zdaniem Dak Kopec, dyrektor ds. zdrowia ludzkiego w Boston Architectural College, mieszkanie przez dłuższy czas na takiej przestrzeni sprzyja rozwojowi takich chorób, jak depresja. Naukowiec przywołuje również badania wskazujące na to, że nadmierne zagęszczenie może prowadzić do przemocy domowej i większej skłonności do używek. Społecznicy domagają się między innymi interwencji UOKiK, by zostało zakazane reklamowanie lokali użytkowych jako mikrokawalerka, ponieważ wprowadza to w błąd nabywców. Natomiast na argumenty ich zwolenników odpowiadają, że przymykanie oczu urzędników na budowę tak małych mieszkań to po prostu "psucie rynku". Sprytnie zaprojektowane mieszkanie nie wydaje się złym pomysłem. Mieszkanie najpierw w kawalerce, później w czterdziestometrowym mieszkaniu z rodziną też nie wydaje się niczym strasznym. Przecież ludzie tak mieszkali przez cały okres PRLu. Jednak w Europie jesteśmy na czwartym od końca miejscu pod kątem przeludnienia lokali. Z czegoś musi wynikać ta potrzeba większych powierzchni do mieszkania. Według danych z 2019 roku, aż 37,6 proc. obywateli mieszka w przeludnionych mieszkaniach, co daje liczbę ponad 14 milionów Polaków. Już w 1981 roku prof. Piotr Kryczka pisał, że duże stłoczenie ludzi na niewielkiej przestrzeni zmusza do zbyt częstych kontaktów z innymi i prowadzi do uruchomienia mechanizmów obronnych, izolowania się. Według badaczy z WHO niewielka przestrzeń mieszkalna źle wpływa na zdrowie psychiczne. Ponadto, zbyt dużo mieszkańców w jednym miejscu wpływa na niekorzystną ilość snu, co później przekłada się na problemy z koncentracją. Jeżeli uważacie, że wasze mieszkanie jest wystarczająco duże, zadajcie sobie pytanie: Czy na każdą osobą bądź parę, przypada jedna sypialnia? Jeżeli nie, to znaczy, że mieszkanie jest za małe. Takie standardy opracował Eurostat. Tak, kawalerka dla singla to jest przeludnione mieszkanie.Przeciez ludzie są bardzo mściwi, zabijają dla zemsty od zawsze, dlatego wydaje się, że kara śmierci jest bardziej zemstą niż zabezpieczeniem na przyszłość. Wszyscy dobrze znamy swoje reakcie na bestialskie zabójstwa, a których ciągle słyszymy. Wolelibyśmy, aby takich ludzi nie było, a jeżeli są to chcemy ich zgładzić.
"Super Express": - Co, pańskim zdaniem, bardziej powinno przeszkadzać Kościołowi: ksiądz nacjonalista, ksiądz komunista czy ksiądz pedofil? Marcin Przeciszewski: - Odpowiedź jest wiadoma. Kościół nie karze księży za poglądy polityczne, ale za to, że mieszają je z nauczaniem Kościoła. Każdy ksiądz ma prawo do swych poglądów politycznych, ale nie może ich mieszać z nauką ewangelii. Kościół musi zachować neutralność wobec takich czy innych stanowisk politycznych. - Czy głoszenie poglądów to na pewno wykroczenie większe niż gwałcenie 13-latki albo rozsyłanie zdjęć penisa dzieciom z domu dziecka? - Jeśli chodzi o pedofilię, Kościół to traktuje rygorystycznie i rozlicza tych księży. Natychmiast kiedy tylko otrzyma taką wiadomość, to rozpoczyna postępowanie kanoniczne, zawiadamiana jest Stolica Apostolska. I jeżeli w kościelnym procesie sądowym wina zostanie udowodniona, to nastąpić może nawet kara wydalenia ze stanu kapłańskiego. - Księdzem nadal jest np. ksiądz Roman B., który został skazany za kilkadziesiąt przestępstw, w tym gwałt na 13-latce. Odsiedział część kary. I nadal odprawia msze, choć - jak to ujął jego przełożony - "prywatne". Porównując czyny Romana B., któremu nic się nie stało, z tylko słowami Jacka Międlara, który księdzem być przestał... - To jest poważne niedopatrzenie i bardzo dobrze, że wyszło na jaw. Roman B. powinien być bezwzględnie wydalony z kapłaństwa. Rozpoczął się już jego proces kościelny, szkoda, że z takim opóźnieniem. To było przekroczenie norm kościelnych przez władze jego zgromadzenia. - Według byłego księdza Jacka Międlara hierarchowie Kościoła tolerują taką sytuację, przenosząc tych księży z miejsca na miejsce. Wykluczają za to polskich nacjonalistów, których on chciał ewangelizować. - Kościół nie wyklucza żadnej grupy. W Kościele jest miejsce zarówno dla ludzi o poglądach lewicowych, jak i prawicowych. Poglądy kapłanów powinny być jednak dostosowane do nauczania Kościoła, a nie mogą oni zmieniać Kościoła pod ich poglądy. - Nacjonalizm się w tym mieści? - Nie. Sam nacjonalizm od czasów papieża Piusa XI, czyli od ponad 100 lat, nie cieszy się poparciem Kościoła. Krytyczny stosunek do nacjonalizmu wynika z tego, że stawia on naród wyżej niż Boga. Nie należy tego mylić z poparciem Kościoła dla patriotyzmu, czyli miłości do ojczyzny. - Zdaniem Jacka Międlara myli się nacjonalizm z szowinizmem. Mówi, że nacjonalizm jest jak najbardziej w zgodzie z katolicką nauką... - Patriotyzm jest, a nacjonalizm jest w sprzeczności. Kościół opowiada się za budową wspólnoty między narodami. Kościół nie chce też być przestrzenią, w której wyrażane są poglądy polityczne. Można je demonstrować, ale nie w kościele... To jest sprzeczne z uniwersalnym przesłaniem Kościoła. - Czyli na manifestacjach ONR mógł? - Nie, bo to oznacza autoryzowanie poglądów politycznych z autorytetem Kościoła. - Niezależnie od tego, o jakim światopoglądzie mówimy. Może to sprawiać wrażenie, że skoro pojawia się kapłan, to Kościół autoryzuje te manifestacje. To było nadużycie. W związku z tym ksiądz został upomniany, a następnie obraził się i opuścił zgromadzenie. - Mówi, że nie miał wyboru. Mógł zamilknąć na 20 lat albo zrezygnować. - Zakaz wypowiedzi publicznych obowiązuje do odwołania, a nie na 20 lat. Gdyby się podporządkował, to zakaz byłby odwołany, ale nie chciał. - Kościół tnie po skrzydłach? Z jednej strony zakaz dla ks. Międlara, ale z drugiej dla ks. Lemańskiego. - Nie ma cięcia po skrzydłach. Jest wzywanie do porządku kapłanów, którzy w swoich wypowiedziach publicznych popadają w konflikt z nauczaniem Kościoła. Co do ks. Lemańskiego to jego zawieszenie nie dotyczyło wypowiedzi, ale nieposłuszeństwa biskupowi. Przypomnijmy, że chodziło o mianowanie go kapelanem w jednym ze szpitali, a ks. Lemański tych obowiązków nie podjął. Księża ślubują posłuszeństwo. - Niektórych jednak za poglądy polityczne się nie wyklucza. - Na przykład? - Ksiądz Kazimierz Sowa. Bryluje na wieczorze wyborczym Bronisława Komorowskiego, mówi, że Kościół zamienił się w biuro polityczne PiS. On może, a ks. Międlar albo Lemański nie mogą. To nie jest hipokryzja? - Nie ma hipokryzji. Osobiście nie znam wypowiedzi księdza Sowy, które byłyby sprzeczne z nauczaniem Kościoła. - Zacytuję ks. Sowę: "ależ to dzicz jednak ci pisowcy! (.) I niech mi nikt nie pisze, że za mocno, że obrażam. Po prostu mali, mściwi ludzie". Jak bardzo te pełne miłości słowa o dziczy wpisują się w nauczanie Kościoła? - Kapłan nie powinien używać takiego języka, ale jednak nie wypowiadał się w sposób sprzeczny z doktryną. - Jacek Międlar twierdzi, że zmuszono go do odejścia nie po kolejnych wystąpieniach politycznych, ale po tym, gdy wypowiedział się o "mafii homoseksualnej w Kościele". - Znamy opinie władz zgromadzenia i powodem upomnień było udzielanie autorytetu Kościoła spotkaniom nacjonalistów. Natomiast w programie Jana Pospieszalskiego nie powinien on oskarżać duchownych bez dowodów. To nie mogą być insynuacje, ale twarde dowody i trzeba z tym iść do prokuratury i władz kościelnych. Zobacz: Rafał Trzaskowski w WIĘC JAK: W polityce rzadko wybiera się kogoś, kogo się uwielbia [WIDEO]