Lubisz się śmiać? Teksty, które zmieniły życie Polaków. 77,557 likes · 71 talking about this. Jeżeli lubisz się śmiać to ta strona jest dla Ciebie :) - Pierwsze MLRS M270 przyjechały na Ukrainę. Będą dobrym towarzystwem dla HIMARS-ów na polu bitwy. Dziękuję naszym partnerom. Bez litości wobec wroga - napisał na Twitterze Reznikow. — Oleksii Reznikov (@oleksiireznikov) July 15, 2022 Wcześniej w wywiadzie dla BBC ukraiński minister obrony stwierdził, że zakończenie wojny do końca roku jest „realne, jeśli nasi partnerzy nadal będą nam pomagać, nie mając wątpliwości, że pomagają zwycięzcy. Bo wcześniej uważali, że przegramy, że w ciągu trzech dni poddamy Kijów, i dlatego nie za bardzo nam pomagali, tylko wspierali”. Teraz według ministra należy zsynchronizować plany ukraińskiej kontrofensywy z zachodnią pomocą nie tylko w postaci borni, ale też kontynuacji ostrzejszych sankcji przeciw Rosji. - To poważny ogólnoświatowy projekt – ocenił. Odnosząc się do ostatnich ataków rakietowych w Ukrainie – w Winnicy, gdzie w czwartek zginęły co najmniej 23 osoby – Reznikow podkreślił, że straty byłyby jeszcze większe, gdyby nie ukraińska obrona przeciwlotnicza, która strąca 50 proc. rakiet lecących na ukraińskie miasta. Jak podkreślił, Ukraina musi wzmocnić swą obronę przeciwlotniczą i przeciwrakietową. Zaznaczył, że w zapowiedzianym pakiecie pomocy USA uwzględniono dwa systemy obrony przeciwlotniczej NASAMS. - Ale to nie znaczy, że dwa systemy mogą ochronić cale niebo Ukrainy – powiedział. Minister wyraził przekonanie, że Ukraina otrzyma od swoich partnerów także samoloty. - Pytanie tylko, jakie. Bo jeśli ktoś myśli, że F-16 rozwiążą problem, to głęboko się myli. Nasze lotniska nie są gotowe na F-16(…). Są inne samoloty o nowoczesnym standardzie, na przykład Gripen szwedzkiej produkcji – oznajmił. HIMARS-y odmieniły losy wojny Reznikow odmówił podania wysokości ukraińskich strat, podkreślił jednak, że ich wysokość znacznie się różni od strat rosyjskich. Zaznaczył, że w czerwcu, gdy prezydent Wołodymyr Zełenski mówił o 60-100 zabitych żołnierzach ukraińskich dziennie, przypadało apogeum ukraińskich strat, bo przewaga wroga była wtedy największa. Sytuacja wyraźnie zmieniła się jednak, gdy Ukraina dostała broń kalibru 155 mm, a jeszcze bardziej po otrzymaniu systemów HIMARS. Reznikow przyznał przy tym, że warunkiem dostarczenia jego krajowi systemów HIMARS było to, by nie używać ich do atakowania rosyjskich obiektów na terenie Federacji Rosyjskiej. Dotychczas, jak powiedział rzecznik ukraińskiego ministerstwa obrony Ołeksandr Motuzianyk, siły ukraińskie zniszczyły przy użyciu amerykańskich systemów artyleryjskich HIMARS już ponad 30 wojskowych obiektów logistycznych sił rosyjskich. Motuzianyk podkreślił, że dzięki temu „potencjał ofensywny rosyjskich wojsk okupacyjnych znacznie spadł”. Rzecznik zaznaczył, że Ukraina potrzebuje obecnie artylerii dalekiego zasięgu, która pozwala niszczyć logistykę wojsk rosyjskich. - Właśnie to jest teraz intensywnie robione – oznajmił. Prezydent USA Joe Biden podpisał tydzień temu nowy pakiet pomocy obronnej dla Ukrainy o wartości około 400 mln USD, który obejmuje w szczególności nowe wyrzutnie HIMARS, a także amunicję do nich. Oznacza to, że Ukraina będzie miała wkrótce do dyspozycji 12 systemów HIMARS. Wielka Brytania i Niemcy zadeklarowały przekazanie po trzy sztuki swoich zestawów starszej, gąsienicowej wersji tego systemu M270 MLRS. Źródło: PAP
życie Polaków pod zaborami, pozwoliło na przybliżenie indywidualnych prywatnych światów, ukazanie scen i rytmu życia codziennego, krajobrazów 1 Do tej pory w serii wydawniczej ukazały się następujące monografie: Życie prywatne
Cechy, na które najczęściej w Polsce narzekamy to kłótliwość, słomiany zapał, bałagan, cwaniactwo, zaciętość czy bezinteresowna zawiść. Od niepamiętnych czasów mówimy i piszemy o sobie źle. Trudno jest czuć się dobrze w kraju, który cały czas mówi o sobie, że jest fatalny – mówi Adam Leszczyński, historyk i publicysta, autor "No dno po prostu jest Polska", w rozmowie z Grzegorzem Wysockim. Czytaj także: Jakub Żulczyk: Wmawiam sobie, że moje podatki idą na wóz strażacki, a nie na wypłatę dla Krystyny PawłowiczGrzegorz Wysocki: Czy Polacy rzeczywiście nienawidzą innych Polaków? Można powiedzieć, że to nasza cecha narodowa?Adam Leszczyński: Przeczytałem setki tekstów Polaków o Polakach – pisanych od XIX w. do dzisiaj – i z pewnością lubimy pisać o sobie same złe rzeczy. To dotyczy wszystkich klas społecznych i wszystkich stronnictw politycznych. Nawet prawica, z ojcami ruchu narodowego na czele, pisała o rodakach zazwyczaj źle. *Zanim zacząłeś zbierać przykłady fatalnych opinii Polaków na temat swoich rodaków, które z tych narodowych cech czy autostereotypów miałeś już w głowie? *Przede wszystkim: nieżyczliwość, nieufność, brak odwagi cywilnej, niedbałość, nierzetelność. I wszystko się potwierdziło. Okazuje się, że były to cechy, które Polacy przypisywali samym sobie przynajmniej od zaborów. Od momentu, w którym zaczął się wyłaniać nowoczesny naród Polski.*Ale myślałeś tak o Polakach już wcześniej, bo takie miałeś doświadczenia z rodakami? *Opowiem ci sytuację sprzed kilku dni. Pojechałem z córką na spacer na Bulwary Wiślane. Obok nas szedł dostatnio ubrany starszy pan z pieskiem, który zauważył, że w jednym miejscu jest zerwany kawałek barierki. I ten starszy pan stanął, tak prychnął z pogardą, i powiedział na głos: "Społeczeństwo debili! Wszystko zniszczą!". Zauważ, nie powiedział: "Jakiś debil zniszczył barierkę". Zniszczyło ją całe społeczeństwo.*Cały naród polski. *Tak. Zwróciłem na ten mechanizm uwagę na dobrą sprawę chyba wtedy, gdy sam złapałem się na podobnym zachowaniu. Jak wielu Polaków kupiłem sobie używany samochód w Niemczech. Niemiecki właściciel jeździł tym samochodem jakieś 8-9 lat i auto nie miało nawet żadnej rysy. A ja przyjechałem tym autem i następnego dnia ktoś wgniótł mi na parkingu drzwi i zwiał. Wychodzę rano, patrzę na to, co się stało i pierwsze co pomyślałem: "Boże, oto Polska właśnie. Niemiec jeździł latami i nic, a tu od razu…". Oczywiście nie ma żadnego logicznego przejścia pomiędzy stwierdzeniem, że ktoś uszkodził mi samochód, a tym, że Polska to beznadziejny kraj zamieszkany przez beznadziejnych ludzi. Ale my, Polacy, uwielbiamy tak mówić.*Uwielbiamy takie uogólnienia na swój temat? *Niestety, tak. W książce staram się ten – głównie negatywny – autostereotyp opisać. W praktyce polegało to na zbieraniu opinii różnych Polaków wygłaszanych od blisko 200 lat. Przyznasz, że galeria postaci jest dość niesamowita.*Od Józefa Piłsudskiego do Taco Hemingwaya. *(śmiech) Albo od Romana Dmowskiego do Ewy Sonnet. Od Bolesława Prusa do tenisisty Jerzego Janowicza. Od wielkich polskich pisarzy po anonimowych internetowych hejterów.*I wszystkich ich łączy wielka "miłość" do innych Polaków? * No właśnie, co jest uderzające? To, że z grubsza wszyscy oni mają bardzo podobne – bardzo krytyczne – zdanie na temat innych Polaków. Podstawowe cechy, które przypisujemy polskiej zbiorowości, narodowi polskiemu, są bardzo podobne.*Czy podstawowy wniosek, jaki płynie z lektury twojej książki nie jest aby taki, że wszyscy jesteśmy hejterami? *Nie zgadzam się. Raczej – wszyscy mamy zaniżoną samoocenę. Te opinie zresztą często są ewidentnie podyktowane zawiedzionym uczuciem. Autor – czy autorka – kochają ojczyznę, chcieliby kochać też rodaków, ale – kurczę – no, nie da się.*Ale przykładów tzw. hejterstwa tutaj nie brakuje. Świetnie napisanego, ale jednak. *Oczywiście, jest sporo przykładów, które dzisiaj moglibyśmy określić jako hejterskie. Pisarz Stanisław Przybyszewski nazywał Polskę "małpą narodów", a prozaik i dziennikarz Michał Olszewski pisał, że życie w Polsce to "sport ekstremalny". Ale bardzo często podaję takie cytaty, w których pojawia się deklaracja miłości do Polski (Boże, jak ja kocham ten kraj, nie zamieniłbym go na inny, jestem wielkim patriotą itd.), a kawałek dalej jest depresyjnie: że mimo tej miłości nie jest tu za dobrze, że ludzie kradną i oszukują, że brudno…*I jeszcze ta przeklęta biurokracja! *O, skargi na to, że urzędnicy są beznadziejni, a biurokracja jest wroga petentowi, są po prostu wieczne. Pojawiały się od zaborów, od momentu powstania pierwszych profesjonalnych urzędów. Jest taka piękna historia u Wańkowicza, gdzie opisał, jak to poszedł do jakiegoś powiatowego urzędu na Kresach. Jakiś petent został źle potraktowany w urzędzie na oczach wielkiego reportera. Wańkowicz postanowił zainterweniować i opowiedział o tym staroście. Po jakimś czasie dostał informację z tego urzędu: "Petent został wezwany do urzędu i przeproszony".*Mówisz, że często bluzg czy hejt na Polaków wiąże się z jednoczesną deklaracją o miłości do Polski. Czy ta deklaracja nie jest aby taka rytualna i niezbyt szczera? *Nie, uważam, że w większości przypadków to jest szczere. To mówili i pisali ludzie, którzy Polskę naprawdę kochali, cierpieli przez nią, walczyli o nią. Józef Piłsudski czy Roman Dmowski poświęcili przecież Polsce całe życie. Albo weźmy Andrzeja Bobkowskiego. On z jednej strony miał niesłychanie gorące uczucia wobec Polski, a jednocześnie mówił, że nie może wrócić, bo nie jest tu w stanie wytrzymać. Wyjechał do Gwatemali, gdzie prowadził sklep z modelami samolotów. *I, paradoksalne, jest uwielbiany też przez prawicę lub przynajmniej jej część. *Tak, ale to się chyba wzięło z tego, że w okresie powojennym był mocno antykomunistyczny. Nie wydaje mi się, by był jakoś religijny, ale to mu się wybacza. Prawica w Polsce, i nie tylko w Polsce, jest niezwykle wyrozumiała dla swoich. Jeżeli ktoś ma właściwe poglądy i słuszne afiliacje, to mu się przebacza wszystko – seryjne rozwody, zdrady, bycie prokuratorem w czasie stanu wojennego, bycie sędzią w czasie stanu wojennego... Wszystko to nieważne, bo są po właściwej stronie.*Co do tych opinii łączących w sobie miłość i bluzg. Najbardziej reprezentatywnym cytatem są tutaj chyba słynne słowa przypisywane Józefowi Piłsudskiemu: "Naród wspaniały, tylko ludzie kurwy". *O, tak. W ogóle historia tych słów jest fascynująca, bo jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że zostały wymyślone i przypisane Piłsudskiemu. Ale – nawet jeśli tak było – bardzo dobrze pokazują stosunek Polaków do samych siebie. Jest to cytat powtarzany i przytaczany przez wszystkich – od trzeciorzędnych celebrytek po akademików. I nikt nie zadał sobie trudu, by sprawdzić, czy jest autentyczny.*Ty zadałeś, ale nie udało ci się znaleźć źródła tego cytatu? *Nie udało mi się. Znalazłem go w innej postaci – "Kraj wspaniały, tylko ludzie chuje" – w książce z cytatami z Piłsudskiego. Nie znalazłem tych słów w jego pismach, ale być może gdzieś to powiedział, na jakimś publicznym wystąpieniu, i ktoś zanotował w swoim dzienniku czy pamiętniku? Piłsudski mógł te słowa powiedzieć, jest to prawdopodobne…*Ale pewnego dowodu nie ma? *Nie ma. Mimo tego jest to do dzisiaj jeden z najczęściej powtarzanych cytatów z Piłsudskiego. Właściwie nikt z przytaczających te słowa nie ma żadnych wątpliwości – wszystkim wydaje się absolutnie naturalne i oczywiste, że wielki polski przywódca mógł coś takiego o Polakach powiedzieć.*Wnioski? *Polska zła samoocena jest tak głęboka, że skłania nas nawet do fabrykowania cytatów przypisywanych sławnym Polakom.*Pytanie porządkujące: czym w ogóle jest autostereotyp? *Autostereotyp jest uogólnionym wyobrażeniem cech, które przypisujesz własnej wspólnocie. Czyli cech, które ty, jako Polak, przypisujesz komuś dlatego, że jest Polakiem. Autostereotyp to to, co myślimy o sobie jako zbiorowości. *Muszą to być myśli negatywne? *Nie muszą, choć polski autostereotyp jest w bardzo dużej mierze negatywny. Ale nie musi i nie powinno tak być.*Ale ty skupiłeś się głównie na opisie tych cech negatywnych. Bo są przyjemniejsze w opisie? *Są ciekawsze i Polacy piszą o nich znacznie częściej. Proporcja opinii krytycznych i aprobatywnych to jakieś 50 do jednego.*Może miałeś zły dobór autorów? Może za mało tych, którzy naprawdę kochają Polskę? *Czytałem także dużo prawicy, ale prawica – zwłaszcza kiedyś – również była niesłychanie krytyczna wobec polskiej wspólnoty. Jeśli chodzi o cechy pozytywne, wymienia się najczęściej patriotyzm, rodzinność, religijność, przywiązanie do tradycji, gościnność, dobrą kuchnię. Natomiast lista cech negatywnych jest znacznie dłuższa. Podzieliłem je na cztery kategorie – społeczne, polityczne, intelektualne i estetyczno-higieniczne. Cechy społeczne, na które najczęściej w Polsce narzekamy to kłótliwość, niestałość, słomiany zapał, nieumiejętność przestrzegania procedur, bałagan, kombinatorstwo, cwaniactwo, zaciętość i bezinteresowna w czasie pisania "No dno po prostu jest Polska" odkryłeś jakieś "arcypolskie" cechy, które sami sobie przypisujemy, a o których nie miałeś pojęcia?Nie, raczej uporządkowały mi się te, o których wiedziałem lub których się intuicyjnie domyślałem. Kilka rzeczy mnie zaskoczyło. Zaskoczyła mnie częstotliwość tego, jak często Polakom przeszkadzał w Polsce brak higieny. To jest stały zarzut w zasadzie, w starszych i nowszych tekstach, i dopiero teraz to trochę zanika. Nie mam przy tym wrażenia, by Warszawa była dzisiaj brudniejsza niż, dajmy na to, Nowy Jork. Nie mówiąc np. o Neapolu. Więc teraz, kiedy pod tym względem naprawdę nie odstajemy od zachodu, to blednie.*Ale? *Ale przez stulecie z okładem non stop, każde pokolenie powtarzało – Polacy są brudni, śmierdzą, nie myją się… Zresztą, o tym, że się nie myją, czytam co roku. Zaczyna się lato i zawsze słyszę narzekanie, że ktoś nie chce jeździć komunikacją publiczną, bo ludzie śmierdzą. Za czasów Prusa nie było autobusów, ale w swojej publicystyce pisał wielokrotnie np. o tym, że mamy paskudne zęby albo że w całym "mieście gubernialnym Siedlce" nie ma ani jednej porządnej łazienki. *No tak, ale Prus akurat chyba o wszystkim co polskie, pisał, że było złe. *Tak, Prus jest wyjątkowo okrutnym autorem.*Chyba wyjątkowym hejterem? *To ciekawe, bo z jednej strony, rzeczywiście, pisał o Polsce i Polakach właściwie same złe rzeczy, ale – z drugiej strony – robił to z pewnego rodzaju czułością i empatią…*No nie wiem, w przytaczanych przez ciebie obficie cytatach tej czułości ani empatii nie znajduję. *To prawda, ale jest w jego publicystyce wyczuwalne zaangażowanie emocjonalne. Nawet kiedy krytykuje Polskę, robi to z miłości. Prus absolutnie nie był hejterem. Był autorem okrutnym, ale były to okrucieństwa z miłości.*Ale przecież Prusowi absolutnie nic się nie podoba i ciągle mu źle. *Może poza momentami, kiedy jedzie do Nałęczowa, i podoba mu się ładna przyroda. Ale poza tym jego publicystyka rzeczywiście wygląda tak, że wszystko złe. Bruki krzywe, brudno, śmierdzi, kuchnie zaświnione, śmieci leżą na ulicach, domy niehigieniczne, drogie, walą się, zmysłu estetycznego nam brak, balkony odpadają od kamienic, naród chciwy, tępy, skłonny bardziej do bijatyki niż do książek, elity też beznadziejne, interesują ich bardziej wyścigi konne niż działalność umysłowa. Na ulicach pełno żebractwa, dzieci cherlawe, naród biedny, ciemny i niedomyty. Absolutna groza.*A i dola publicysty niegodna pozazdroszczenia. *Jako element narodowego autostereotypu bardzo często powraca przekonanie, że mamy w Polsce niskiej jakości elity, a z drugiej – że bardzo źle płaci się u nas wybitnym jednostkom, nie szanuje się ich. Bardzo często powraca też opinia, że żeby zostać sławnym w Polsce trzeba zdobyć sławę i uznanie za granicą, i dopiero wtedy Polacy potrafią dostrzec wielkość takiego dlaczego Prus tak ostro, nazwijmy rzecz po imieniu, "jechał z Polakami"?Prus chciał być maksymalnie komunikatywny i perswazyjny. To niesłychanie inteligentny autor. Jego publicystyka może się czasami wydawać łopatologiczna, ale to było zamierzone. Chodziło o to, żeby dotrzeć jak najskuteczniej, jak najszerzej, żeby ten przekaz był maksymalnie jasny. Prus jest dzisiaj autorem zupełnie upupionym. Zrobiono z niego dobrodusznego dziadunia, takiego jak na pomniku na Krakowskim Przedmieściu...*Co oczywiście nie ma nic wspólnego z rzeczywistością? *Jan Polkowski niedawno napisał, że Prus był pisarzem antypolskim. I dostał za to, co napisał, od swoich kolegów z prawicy po głowie. Ale Polkowski miał rację. Prus w tym sensie był antypolskim pisarzem, że z upodobaniem pisał o polskich wadach. I był w tym naprawdę bezlitosny. Jest taki cytat z Prusa piszącego o śmierci dziecka, które urodziło się bez mózgu: "Dlaczego zwiędłeś przedwcześnie, biedny kwiatku, na gruncie, który tak sprzyja najdłuższemu życiu podobnych do ciebie indywiduów?”. Potem zastanawiał się, jaki by z dziecka wyrósł polski literat, artysta czy ekonomista – ponieważ przy urodzeniu wykazało już tyle kwalifikacji do wszystkich tych zawodów.*Czy to przypadek, że wyłącznie Prusowi poświęciłeś pierwszy rozdział książki? Czynisz go tym samym patronem polskiego autostereotypu? *Można tak powiedzieć. Bardzo Prusa lubię i szanuję, zwłaszcza jako publicystę. Nie jestem wielbicielem jego prozy, ale potem przeczytałem "Kroniki tygodniowe"…*Wszystkie? *Tak, całe 20 tomów, i to dla przyjemności, na długo zanim zacząłem pisać książkę. Co mnie uderzyło po lekturze całości? Że to jest kompletny opis "polskości", Polaków. I że jest to opis niesłychanie aktualny. Dlatego ten pierwszy rozdział jest rodzajem syntezy – znajdziesz tam właściwie wszystkie cechy, które później powracają u bardzo różnych autorów.*Zdanie, które chyba najczęściej powraca w książce, brzmi: "Tego rodzaju przykłady można by mnożyć bez końca". *Oczywiście, bo zebrałem tych cytatów o Polsce i Polakach dużo więcej i wszystkie z nich można by wymienić na zupełnie inne, przez kogo innego i w innym czasie powiedziane. Mógłbym ułożyć jeszcze ze trzy tomy z samych cytatów, antologię samooskarżeń Polaków. Starałem się wybrać te najciekawsze, najzabawniejsze, najlepiej napisane.*A czy da się ustalić, w jakiś sposób zweryfikować, ile jest prawdy w danym stereotypie? *Nie wiem, bo nie próbowałem tego robić, choć przynajmniej w niektórych wypadkach dysponujemy odpowiednimi badaniami czy danymi. Jednym z elementów autostereotypu jest to, że Polacy nie czytają książek ani prasy. I wiemy, że na tle innych narodów europejskich o porównywalnym poziomie dobrobytu Polacy czytają strasznie mało. Możemy więc powiedzieć, że akurat to wyobrażenie na nasz temat jest zgodne z prawdą.*Ale ciebie "sprawdzanie" tych autostereotypów nie interesowało? *Nie, interesowało mnie wyobrażenie własnej wspólnoty jako fakt społeczny. Bo samo to wyobrażenie jest faktem. Jeżeli np. uważamy, że w Polsce wszyscy kradną albo że większość ludzi jest nieuczciwa, to to wpływa na nasze postępowanie na co dzień.*Np. na to, że sami przestajemy być uczciwi? *Tak, bo jeżeli wszyscy kradną, to dlaczego ja mam przestrzegać reguł, które wszyscy mają gdzieś?*Ale w książce starasz się tych poszczególnych autostereotypów nie oceniać? *Nie oceniam, bo traktuję je jako coś, z czym trzeba żyć. Te cechy mogą mnie oczywiście irytować, i irytują, ponieważ ich wszechobecność sprawia, że życie w Polsce jest mniej przyjemne, niż chciałbym, żeby było. W tym sensie mam do nich emocjonalny stosunek.*Niechętny. *Niechętny? Ja ich organicznie nie znoszę! Ale to nie chodzi o to, że nie znoszę Polaków. Lubię bardzo wielu Polaków i nie uważam, żebyśmy byli bardzo inni od innych narodów. To, czego nie lubię, to jest ta kompozycja wyobrażeń na swój własny temat, która się tutaj unosi nad wszystkim jak taka ciężka trująca chmura. Nasze wyobrażenia o nas samych są toksyczne. Nastawiają nas negatywnie wobec własnego kraju i rodaków. Co więcej, to się niesłychanie skutecznie reprodukuje przez sami sobie niszczymy zbiorowe samopoczucie?Absolutnie tak. I jednostkowe, i zbiorowe, nierozerwalnie związane, bo trudno jest czuć się dobrze w kraju, który cały czas mówi o sobie, że jest fatalny.*To inaczej. Czy autostereotypy są prawdziwsze od stereotypów na nasz temat tworzonych przez "obcych"? Czy nie wiemy na swój temat więcej, niż wiedzą o nas obcokrajowcy? *To skomplikowane. Paradoksalnie często wiemy o sobie raczej mniej niż obcy, ponieważ nasze postrzeganie siebie jest filtrowanie przez różne uprzedzenia, wyobrażenia i przekonania o nas samych. Ale nie ma prostej odpowiedzi na to pytanie. Na pewno opinia cudzoziemców o Polsce zawsze bardzo się liczyła w naszej optyce. Byliśmy i jesteśmy na nią wrażliwi, co jest typowe dla kraju kraje peryferyjne polegają na tym, że peryferia interesują się tym, co jest w centrum, a centrum nie interesuje się tym, co jest na peryferiach. Dlatego w Polsce inteligencja interesowała się i interesuje tym, co się pisze i czyta w Paryżu (kiedyś) lub Nowym Jorku (dzisiaj), ale tam się raczej nami i naszą lokalną produkcją nie książce piszesz, że potężny kompleks niższości zderza się u nas z ogromnym poczuciem własnej godności. Dwie sprzeczności, które się ze sobą nie kłócą?Doskonale się godzą. Powiedziałbym, że poczucie klęski napędza pewien rodzaj dumy i przekonania, że może jesteśmy biedniejsi i może przegraliśmy, ale moralnie zawsze jesteśmy zwycięzcami.*Ale to przecież nie dotyczy tylko Polski. *Oczywiście, że nie. Negatywny autostereotyp jest typowy dla krajów, które przegrywały, które bardzo mocno dostawały po głowie od historii. I jest to reakcja i zachowanie, które każdy z nas bardzo łatwo umie sobie psychologicznie wytłumaczyć. Ofiara, która jest ciągle bita, w którymś momencie zaczyna się zastanawiać – może na to zasłużyłem, może to ze mną jest coś nie tak? I Polacy również sobie takie pytania zadawali. Może ciągle przegrywamy te powstania, bo coś jest z nami nie w porządku? Może jesteśmy niezorganizowani, może jesteśmy beznadziejni, może mamy słabych dowódców?*Wspomniałeś, że nie jesteśmy bardzo różni od innych narodów. Może nie różnimy się i pod tym względem, że wszyscy mają w swojej ofercie sporo negatywnych autostereotypów? *Dość trudno to porównywać, ale jest bardzo możliwe, że narody peryferyjne i biedniejsze myślą zawsze o sobie gorzej. Obstawiałbym, że tak jest. Mają większe kompleksy, poczucie niższości, poczucie przegranej, poczucie drugorzędności… W związku z tym wiadomo - np. z różnych międzynarodowych badań porównawczych - że ludzie w najbiedniejszych krajach oceniają gorzej także uczciwość i różne inne cechy społeczne swoich współziomków.*Ale co jest tutaj przyczyną, a co skutkiem? *No właśnie! Czy kraje bogate są bogate, bo ludzie się lubią i są uczciwi wobec siebie nawzajem? Czy przeciwnie – ludzie w krajach bogatych mają tak duże poczucie komfortu, że mogą sobie pozwolić na ryzyko zaufania drugiej osobie?*A czy zaryzykowałbyś twierdzenie, że np. Niemcy mają tych negatywnych myśli, autostereotypów na swój temat mniej od Polaków? *Tak, wydaje mi się, że mają ich mniej. Mają znacznie większy komponent pozytywny. Sądzę, że myślą o sobie np. że są pracowici, zorganizowani, zrównoważeni, etc.*Mówiliśmy wcześniej o brudzie, bałaganie. Czy mamy inne autostereotypy, które zanikają, przestają się pojawiać? *Tak. Najbardziej kluczowa zmiana – i to na lepsze – dotyczy autostereotypu, według którego Polacy nie potrafią pracować i są leniwi.*W tej chwili istnieją właściwie dwa autostereotypy, pozytywny i negatywny. Według jednego – jesteśmy nierobami, według drugiego – pracusiami i rzetelnymi robotnikami. *I to jest, moim zdaniem, właśnie efekt zmiany wyobrażenia na swój temat, która właśnie się dokonuje. Gdzieś tam pozostaje jeszcze tradycyjne przekonanie, że Polacy nie potrafią pracować – bo ono było bardzo głęboko ugruntowane – że są leniwi, niezorganizowani, marzą tylko o tym, żeby pójść do domu…*Z czego to wynikało? *W dużym stopniu była to narracja szlachty o poddanych. Pewnie też słuszna, bo przecież chłop nie miał żadnego interesu w tym, żeby się przemęczać. Wręcz przeciwnie – w jego interesie było pracować jak najmniej. W związku z tym szlachta narzekała na leniwych chłopów od kiedy tylko produkowała teksty na ten temat. Przypomnijmy sobie chociażby "Satyrę na leniwych chłopów" ze szkoły.*A teraz jesteśmy narodem bardzo pracowitym czy tylko tak o sobie mówimy? *Na pewno lubimy tak o sobie mówić, ale badania wydają się to potwierdzać. Polacy z pewnością spędzają bardzo dużo czasu w pracy, ale to nie oznacza od razu bardzo dużej pracowitości. *Wspominaliśmy już o Prusie czy innych – będę się złośliwie upierał – ojcach elitarnego, świetnie napisanego, stylizowanego, ale jednak hejtu. Czy nie korciło cię, by więcej miejsca poświęcić dzisiejszym internetowym nienawistnikom? * Planowałem początkowo, żeby ta książka była bardziej demokratyczna, ale teksty pisane przez ludzi z elit były po prostu ciekawsze i lepiej napisane. Mógłbym zapełnić książkę wyciągami z komentarzy z internetu, ale kto by to chciał czytać? Wszyscy babrzemy się w tym syfie na co dzień.*Czyli nie uważasz hejtu za ciekawy nawet jako zjawisko? *Nie uważam. Hejt – na dłuższą metę – jest nudny. Jest oblepiający. Nie ma sensu go powielać.*Ale przecież już tytuł twojej książki – "No dno po prostu jest Polska" – wziąłeś z internetowego forum, z hejterskiego wpisu internautki na temat Polski. *Tak, ale ten tytuł to pewna prowokacja. Wydawnictwo sugerowało mi, żeby ten tytuł zmienić – np. na "Polska jest dnem" czy coś takiego. Ale to po pierwsze, miałoby zupełnie inny sens, a po drugie, psułoby zupełnie specyficzny urok tego oryginalnego wyrażenia. Ta internautka przejechała się po wszystkim: krajobraz, klimat, architektura, ludzie, kuchnia… Wszystko według niej u nas jest dramatycznie złe. I zakończyła słowami: "no dno po prostu jest Polska”.Później odkryłem, że ten list internautki jest zresztą bardzo podobny do listu Zygmunta Krasińskiego wysłanego z Florencji w roku 1836, który również cytuję w książce. To był oczywiście subtelny intelektualista, ale opinię miał podobną, tylko wyraził ją inaczej.*Gdy znajdowałeś takie analogie, z przeszłości i z dzisiaj, między internautką a Krasińskim, cieszyły cię takie ponadklasowe, ponadczasowe związki i koalicje? *Raczej potwierdzały, że dotknąłem czegoś ważnego i uniwersalnego w Polsce. Znalazłem ten wpis internautki, gdy zbierałem materiały do książki. Chciałem się zorientować, jaka jest ogólna temperatura dzisiejszej debaty o polskości.*I jaka jest? *Przygnębiająca. Zwróć uwagę, że obojętnie o czym się dyskutuje – źle, zawsze i wszędzie. Hejt. W Polsce nic nie może się udać, w Polsce nigdy nie będzie dobrze. Samochód się rozbił? Wiadomo, jakiś rzęch, kierowca na pewno był pijany… Himalaista zamarzł na szczycie ośmiotysięcznika? Wiadomo, uciekał przed alimentami i urzędem skarbowym. jak u Prusa. Nie powiedziałbyś, że dzisiejsi anonimowi hejterzy to spadkobiercy Bolesła…(przerywa) Nie! Zdecydowanie może chociaż Dmowskiego, Piłsudskiego lub Gombrowicza?Też nie. Oni mieli pomysł na Polskę. Hejterzy po prostu Grzegorz Wysocki, WP Opinie*Adam Leszczyński *– profesor socjologii historycznej w ISP PAN w Warszawie, publicysta portalu Wydał książki „Sprawa do załatwienia. Listy do Po Prostu” (2000), „Naznaczeni. Afryka i Aids” (2003), „Anatomia protestu. Strajki robotnicze w Olsztynie, Żyrardowie i Sosnowcu, 1981” (2006), „Zbawcy mórz i inne afrykańskie historie” (2012), „Skok w nowoczesność. Polityka wzrostu w krajach peryferyjnych 1943–1980” (2013), „Eksperymenty na biednych. Polityczny, moralny i ekonomiczny spór o to, jak pomagać skutecznie” (2016) oraz „No dno po prostu jest Polska. Dlaczego Polacy tak bardzo nie lubią swojego kraju i innych Polaków” (2017). Obecnie pracuje nad książką pod roboczym tytułem „Ludowa historia Polski”.Czytaj także: Andrzej Stasiuk: Kaczyński to najbardziej samotny człowiek w Polsce

Lubisz się śmiać? Teksty, które zmieniły życie Polaków. 77,617 likes · 81 talking about this. Jeżeli lubisz się śmiać to ta strona jest dla Ciebie :)

zapytał(a) o 19:15 Zycie codzienne Polakow podczas Okupacji. prosze o dosc dlugi i madry opis zycia codziennego podczas II wojny bedzie to madry opis , a odpowiedzi maja byc tylko i wylacznie na temat . prosze szybko dawac odpowiedzi Ostatnia data uzupełnienia pytania: 2013-04-05 19:41:04 To pytanie ma już najlepszą odpowiedź, jeśli znasz lepszą możesz ją dodać 1 ocena Najlepsza odp: 100% Najlepsza odpowiedź blocked odpowiedział(a) o 16:34: Głębokie zmiany dotyczące codziennego życia mieszkańców, do których trudno się było dostosować przyniosła ze sobą okupacja. Dzieci zostały pozbawione dzieciństwa, młodzież możliwości nauki i zabawy, starsi wszystkiego, na co pracowali całe lata. Najgroźniejsza kara, mianowicie kara śmierci, czyhała na każdym kroku, często tylko za to, że jest się Polakiem. Śmierć, egzekucje, przesiedlenia, krzyk, poniżanie, bicie stały się codziennością, jakby przyjętą zasadą traktowania ludności mieli być tylko siłą roboczą nauczoną liczyć do kilkuset i rozumieć podstawowe zwroty niemieckie. Ludność pozostała na miejscu została zmuszona do pracy na rzecz nowych właścicieli. Obowiązkiem pracy została objęta ludność od 14 do 65 roku życia, ale w praktyce zdarzało się bardzo często, że prace wykonywały również młodsze dzieci.„Wstałam rano niewyspana, obolała, bo jak tu wyspać się na stole. Szliśmy zbierać ziemniaki do „murzynki” (bauerki). Nie zdążyliśmy nic zjeść, z resztą nie było za bardzo co. Na polu przywitał nas krzyk i przekleństwa. Poganiali nas Niemcy do pracy nie pozwalając na chwile wytchnienia. Pod wieczór pozwolili zabrać ze sobą resztę znalezionych na polu ziemniaków. Na następny dzień „murzynka” kazała nam (dzieciom) przynieść każdemu po wiaderku ostrężyn z lasu.” - tak wspomina swą codzienną pracę Joanna też dziwnego, że okupant unieważnił polskie prawodawstwo pracy i rzeczywiście wszystkie umowy o prace zostały unieważnione. Zwolnieniu z pracy nie podlegali tylko zatrudnieni w okresie międzywojennym u volksdeutschów i których oni zameldowali w Arbeitsamcie, jako swoich aktualnych pracowników. Stąd też znalezienie pracy zapewniało w praktyce uniknięcie wywózki na przymusowe roboty w głąb Rzeszy. Każde zatrudnienie było potwierdzane w Kenkarcie, która należało okazywać na każde żądanie polska była eksploatowana pod względem gospodarczym. Miała zapewnić zaopatrzenie Rzeszy w produkty żywnościowe. Od 1940 roku został wprowadzony przymus świadczeń produktów rolnych, czyli tzw. Kontyngentów w zbożu, kartoflach, bydle, trzodzie chlewnej, wełnie, mleku itd. Aniela Jamka wspomina: „W 1943 roku lokalny bauer miał problemy z wywiązaniem się z przymusowych kontyngentów, więc zarządził wczesnym rankiem zbiórkę u nas na placu w górnej Milówce. Poszliśmy wszyscy na borówki na Baranią Górę. Dobrze, że wziołam ze sobą dzierchce, bo szybciej mogłam nazbierać wskazaną ilość. Wcześniej organizowali podobne zbiórki np. chłopców wysyłali na zbiory grzybów lub szyszek do lasu.” Kontyngent wyznaczono także na drewno z lasu, którego na Żywiecczyźnie nie furmani znaleźli prace przy zwózce drewna. Zachował się system płac dla pracowników leśnych. I tak dla:-zaprzęgu jednokonnego stawka dzienna ( 10 godz. pracy) – 13 RM,-zaprzęgu dwukonnego stawka dzienna( 10 godz. pracy ) - 20 RM-stawki pół dzienne odpowiednio 7,5 RM i 13 RM-dla pomocników stawki dzienne były obniżone o tym miejscu należy dodać, że cena bochenka chleba wahała się od 2 RM do 5 RM i więcej na przełomie lat 1940 – wspomina Rozalii Płoskonka: „Duża część nasych chłopów znalazła prace w lesie, jako furmani. Jak się im udało tam dostać, to mieli dobrze a czasem tez przywozili jesce cosik drzewa na opał.” Na Żywiecczyźnie podczas okupacji prowadzono na szeroka skalę dewastacyjny rabunek bogactwa naturalnych. W szczególności przedmiotem rabunkowej gospodarki okupanta stał się drzewostan. Masowe wyręby zniszczyły wartości klimatyczne, krajobrazowe i ekonomiczne utrzymania według L. Landaua były jesienią 1941 r. mniej więcej dziesięć razy wyższe niż w okresie przedwojennym. Prawie tak samo wzrosły koszty utrzymania osób o różnym poziomie zamożności. ratowano się zmieniając swój jakże skromny jadłospis, wykluczając po kolei wraz w biegiem okupacji kolejne produkty. „ anie” artykuły jak mąka czy kasza zdrożały najbardziej. Podstawą odżywiania stały się ziemniaki lub prażuchy z grubo zmielonego ziarna. Nic więc dziwnego, że nastała powszechna bieda, co znajduje miejsce we wspomnieniach, jak również w kronikach kościelnych . W Kronice Rzymsko – Katolickiego Kościoła św. Floriana w Żywcu - Zabłociu pod datą 17 marca 1940 roku czytamy: „Powszechna bieda u nas. Żywność wydaję się za kartkami. Polacy są pod tym względem upośledzeni w stosunku do Niemców i do Volksdeutschów. Dlatego ogłosiliśmy wiernym z ambony, że nie będziemy święcić w tym roku po domach darów Bożych wielkanocnych: jajek i baranka wielkanocnego, ale je poświęcimy w Kościele tym, którzy je do Kościoła przyniosą”.Jednak ludzie radzili sobie w tej sytuacji. Matki wykorzystywały różne sposoby, żeby tylko zdobyć trochę pożywienia dla swoich dzieci. Jedno z nich wspomina: „Udało się nam zakamuflować młynek żarnowy, na którym mama po nocy mieliła ukradkiem zdobyte zboże. Wszyscy mieli obowiązek już wcześnie oddać wszystkie żarna w ręce okupanta. Mama sprytnie umieściła go w stodole w otworze w ziemi, także pod warstwa słomy nie było go widać. Zdobyte zboże pochodziło z resztek po żniwach na polach gdzie po pracy mama chodził i zbierała po ziarnku do tobołka.”Zdobycie pożywienia lub dostarczenie go na wskazane miejsce stawało się nieraz nie lada wyczynem. Franciszka Pytlarz związana z ruchem oporu podczas akcji dostarczania żywności została zatrzymana przez Niemców. Zdarzenie to tak wspomina: „ W Milówce, idąc do stacji z pewną osobą, która pomagała mi nieść paczki, zostałam zatrzymana przez Niemców. Jakoś przy Bożej pomocy, znów wyszłam cało z tej opresji; nie było światła elektrycznego, a Niemcom zgasła lampa z braku nafty. Zamknęli mnie w jednym pokoju, a sami poszli do drugiego budynku po naftę. Ja szybko wyciągnęłam z plecaka ciepłe rzeczy i pochowałam pod sukienkę i gdzie tylko mogłam, a w plecaku zostawiłam cukier, mąkę, masło, wędliny i różne jeszcze produkty żywnościowe. Szwaby przyszły, zaczęły mnie przesłuchiwać, krzyczeć na mnie po niemiecku, a ja spokojnie odpowiadałam , że nic nie rozumiem, jestem Polką. Jeszcze bardziej krzyczeli, zerwali plecak, zaczęli wypakowywać żywność, otwarli drzwi, a jeden krzyknął po niemiecku (co zrozumiałam) „ wynoś się”. Ja się rozpłakałam i mówię, że tego nie ukradłam, że kupiłam, bo jesteśmy głodni. Obaj poszli do drugiego pokoju, a ja w jednej sekundzie załadowałam wszystko do plecaka i wypadłam jak szalona na ulice. Była mroźna noc dnia 5 lutego. To biegłam, to przystawałam nasłuchując czy ktoś za mną nie idzie, że może będą mnie śledzić”.Wymyślano różne sposoby, by zdobyć więcej jedzenia, które potrzebne było, by przeżyć. Wszystko produkty dostawało się na kartki. Odbierano je w sklepie, w którym kupowało się za nie produkty. Następnie kartki trafiały do gminy, gdzie wędrowały do archiwum. Procederem wykradania i powtórnego wprowadzania je w obieg zajmował się Henryk Pochanke z Gilowic. On to przez wtajemniczonych ludzi rozdawał je biednym, a także zakupione towary dostarczane były więźniom i partyzantom. Karty dla Polaków obejmowały głodowe racje, co w szczególności odczuwali mieszkańcy Żywca, jednego z dwóch miast w regionie. Wprowadzono również karty na odzież i obuwie. Karty dla Polaków oznaczone były literą P. Karty na obuwie wydawano w urzędzie Landrata, co roku na pisemną prośbę petenta. Obuwie to było zazwyczaj robocze o drewnianej lub gumowej podeszwie. Na kartę odzieżową obejmującą zaledwie 60 punktów można było otrzymać jedną licha sukienkę i około 10 m kretonu lub flaneli. Natomiast dla ludności niemieckiej na ich „Reichskleiderkarten” można było dostać 150 produktów, w których znalazły się przydziały na materiały wełniane, na suknie i płaszcze oraz komplety bielizny męskiej i damskiej, pończochy, skarpetki, ręczniki i bieliznę pościelowa, Również na produkty przemysłowe do gospodarstwa domowego przewidziano karty - „Haushalts-Pass”.A oto racje żywnościowe na okres jednego miesiąca, jakie mogli wykupić na kartki Polacy (miesięczny przydział na jedną osobę):Chleb – 6 kg ( na osobę),Mąka – 1 kg,Cukier – 0,5 kg,Marmolada – 0,32 kg,Tłuszcz (margaryna) – 0,20 kg,Mięso – 0,40 kg,Kasza – kg,Mleko odciągane – 1 litr co drugi dzień,Mleko pełne dla dzieci – 0,25 litra codzienniePonadto przydzielano także dla rodzin 300 kg węgla na osobę w rodzinie i mieszkańcom miast po 250 kilogramów ziemniaków na każdą osobę. Dla pracujących Polaków przydziały były o połowę wyższe. Niemcy natomiast otrzymywali przydziały dwukrotnie wyższe i mieli znacznie większy asortyment towarów do nabycia . Były to stawki głodowe więc za wszelką cenę starano się zdobyć pracę, która poprawiała położenie a zarazem gwarantowała większe przydziały ostry zakaz wszelkiego uboju. Ludzi jednak ryzykowali i potajemnie zabijali świnie, za co groziła kara śmierci. Mielenie zboża zostało urzędowo zabronione. Nie wszyscy jednak oddawali młynki. Mielono w najwyższej tajemnicy i zwykle podczas mielenia uruchamiano sieczkarnię lub rznięto drzewo na opał, aby zagłuszyć szum młynka. Radzono sobie też w inny sposób, mianowicie po kryjomu w fabrykach wytwarzano urządzenie w kształcie maszynki do mięsa i na tym mielono zboże. Ludność została też przymuszona do oddawania ziemniaków. W tym celu Niemcy powołali tzw. Mężów Zaufania, którzy wykonywali spis domów zaznaczając na nim ile ma być ziemniaków przeznaczonych do oddania. Ziemniaki te były czasem jedynym źródłem białka pozwalającym przeżyć mieszkańcom Żywiecczyzny. Ludzie chowali krowy, świnie, kury w lasach by zapewnić sobie choć od świętą odrobinę mleka, jaj i mięsa. Kawę zastąpiła kawa zbożowa, herbatę jak wspomina Joanna Rypień: „zastąpiła herbata z torek (owoc dzikiej róży) i liści malin. W lecie las dostarczał grzybów, borówek i jeżyn. Przy czym często młodzież z Hitlerjugend zabierała nam nasze zbiory”. Przygotowania do świąt gospodynie zaczynały znacznie wcześniej niż przed wojna. Wynikało to z faktu, że starania o zdobycie wielu produktów, trzeba było rozpocząć kilka tygodni przed świętami. Na stole było trochę cukru, mąki pszennej, margaryn, marmolady, chleba, czasem trochę kiełbasy lub innego kawałka mięsa. Krowa lub koza była największym szczęściem dla rodzin a mleko od nich smakowały znacznie bardziej niż też dziwnego, że zaczął się rozwijać handel pokątny, z którym Niemcy zaciekle walczyli. Po produkty spożywcze mieszkańcy Żywca jeździli na wieś, a ci drudzy w odwrotnym kierunku po towary przemysłowe. Policja i władze niemieckie były przekupne, dlatego niejeden z handlujących unikał nieprzyjemności, wręczając łapówkę. Ceny na czarnym rynku przewyższały wielokrotnie te Dobrym miejscem do handlu okazało się miejsce pracy. Stwarzało one warunki do nielegalnych transakcji , których głównym przedmiotem były artykuły żywnościowe i tytoń. Do szmuglowania mięsa z nielegalnego uboju używano baniek na mleko, które Niemcy nie kontrolowali. Jajka przemycano miedzy ugotowanymi ziemniakami w garnkach. Taki garnek dzieci w potrze obiadowej zanosiły do miejsca pracy rodziców. Wiele środków żywnościowych przewozili furmani dostarczający mleko do miast. Wykorzystywali do tego wklęsłość dna dużych baniek i innych skrytek urządzonych w wozie. Żywność do miast dostarczali także pracownicy leśni, którzy transportowali drewno do tartaków. Masło, sery i inne produkty umieszczali oni w pniach drzew bądź też w sporządzonych w nich zagłębieniach. Na wieś po produkty jeździły samotne kobiety i matki wielodzietnych rodzin. Omijały one ze względów ostrożności zabudowania bauerów i za bieliznę męska damską lub dziecięcą garderobę zdobywały żywność. Przemycały ją często dla osób, które samy z różnych względów nie mogły zdobyć dodatkowego pożywienia. Kościół i osoby prywatne wciągnięte były w prace konspiracyjne bądź też w odruchu serca organizowały pomoc. Na terenie miast Żywca pomoc organizował ks. Józef Zabrzeski, wykorzystując swoje przedwojenne znajomości z rodzinami które przyjęły Volkslistę i którym udzielanie pomocy nie przynosiło uszczerbku. Zdobytą żywność rozprowadzał przy udziale księży Tadeusza Jajki i Stanisława handel i ukrywanie towarów powodowały automatycznie braki w zaplanowanych kontyngentach. O sytuacji na ziemiach polskich donosi do Berlina szef Sztabu Dowództwa Okręgu Wojskowego gen. mjr Haseloff w meldunku z dnia 3 VII 1943 roku: „(...) dostawy kontyngentów należy uznać za poważnie zagrożoną. W celu zapewnienia dostaw żywności konieczne jest natychmiastowe, silniejsze obsadzanie punktów oparcia”.Trudne było położenie robotników polskich. Pracowali oni za niższe stawki niż ich niemieccy współtowarzysze pracy. Nie mogli przy tym sprawować kierowniczych stanowisk. Robotników pozbawiono zasiłku rodzinnego i prawa do urlopu. Obostrzenia dotknęły także inne sfery życia ludzkiego np. związki małżeńskie mogły zawierać kobiety w wieku od 25 lat a mężczyźni od 28 lat Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub
Lubisz się śmiać? Teksty, które zmieniły życie Polaków. 77,555 likes · 61 talking about this. Jeżeli lubisz się śmiać to ta strona jest dla Ciebie :) Moje główna strawa o każdej porze dnia! Połykam książki na co dzień: na śniadanie, na kolację, na deser. Czytam w każdej wolnej chwili – w dni powszednie oraz w weekendy. Od dziecka chorowałam na tę przypadłość. Pamiętam, jak oszukiwałam rodziców i próbowałam pod kołdrą czytać kolejną zdobycz z lokalnej miejskiej biblioteki, gdzie mnie bardzo dobrze znali. Pewnie już mieli dość małego natręta, który spędzał godziny pomiędzy półkami, wyszukując tam kolejne “skarby”. Polowanie na kolejnych książkowych przyjaciół nie przeszło mi mimo upływu lat. Wręcz nasiliło się, chociażby z racji tego, że cztery lata spędziłam pisząc doktorat na temat międzynarodowego handlu usługami i prowadziłam zajęcia ze studentami, co wymagało ode mnie “przerycia” wszystkich możliwych zakamarków biblioteki uniwersyteckiej oraz przestrzeni wirtualnej w poszukiwaniu materiałów naukowych. Z tamtego czasu pozostały mi wielkie kartony wydruków, kilkadziesiąt książek i skrzętnie posegregowane foldery na komputerze. Ostatnio natomiast sięgam po innego rodzaju literaturę – najczęściej po publikacje, które pozwalają mi zawartą w nich wiedzę zastosować od razu w praktyce. Nauczyłam się żyć w pewnego rodzaju nieładzie: książki ze mną śpią, kąpią się, wpadają pod nogi w korytarzu i salonie, spadają na głowę w pracowni, jeżdżą na wakacje i w biznesowe podróże, duszą się w torebce lub znajdują wygodniejsze niż moja przepastna torba, miejsce “na półce” w aplikacji iBooks na moim iPadzie. Część tytułów, które zamierzam przeczytać funkcjonuje na razie tylko w mojej głowie lub jako link zapisany w Evernote (aplikacja do robienia notatek: polecam zwłaszcza takim “zbieraczom” jak ja!), jako postanowienie rychłego ich zdobycia. Często wzdycham do którejś z nich: “na pewno Cię kiedyś dorwę!” lub “ach, kiedyś Cię przeczytam”. Najlepsze książki, które pomogły mi dokonać zmian w życiu Tak wiele czytam na co dzień, że aż trudno mi wybrać tylko siedem pozycji, ale po dokładnym przemyśleniu doszłam do wniosku, że mam niekwestionowanych faworytów, którymi chciałabym się z Wami podzielić. Oto moja złota “siódemka” (kolejność nie ma znaczenia). Stephen R. Covey: “7 nawyków skutecznego działania” Mój ulubiony cytat: Cóż jest wart wysiłek związany z mozolnym wspinaniem się po szczeblach sukcesu, jeśli ma nas doprowadzić do konkluzji, że drabina była oparta o niewłaściwą ścianę? Ten cytat jest moim mottem, zarówno w życiu osobistym jak i w biznesie. Prowadzi mnie przez życie, a często gdy już opadam z sił, przypominam sobie, że przecież warto się wspinać, bo moja drabina stoi tam, gdzie powinna, czyli jest zgodna z moimi wartościami, zasadami i wizją życia. Przestawiałam ją przez wiele lat od ściany do ściany, ale właśnie dzięki takim książkom, jak dzieła Coveya, stopniowo odkryłam w jaki sposób tę ścianę odkrywać lub nawet samodzielnie ją zbudować. Stephen R. Covey stworzył wiele materiałów z zakresu przywództwa, zarządzania sobą i rozwoju osobistego – ale co najważniejsze dla mnie – całym swoim życiem dawał on przykład, w jaki sposób wcielać swoje teorie i modele w praktyce. Ta książka z pewnością nie jest łatwym poradnikiem do połknięcia w jedną noc. To kompleksowy program wprowadzania zmiany i docierania do najgłębiej ukrytych wartości oraz tworzenia misji swojego życia. To książka “na życie”, w której znajduje się wiele ćwiczeń, przykładów i zmuszających do refleksji przemyśleń z pogranicza filozofii, psychologii i biznesu. Podoba mi się, że człowiek jest tutaj traktowany holistycznie – jako istota, która posiada duchowość, emocje, ciało i umysł. Każda z tych potrzeb wymaga zaspokojenia, a ten, kto należycie dba o różne aspekty swego życia, może skutecznie działać. Najważniejsza rzecz, którą wcieliłam w życie: PROAKTYWNOŚĆ: czyli zrozumienie, że warto działać w tzw. “sferze swojego wpływu”, czyli aktywnie kształtować to, na co mamy rzeczywisty wpływ. Dzięki nawykowi proaktywności tę sferę możemy także systematycznie poszerzać. Zrozumiałam, że nie warto “szarpać” się ze sprawami, które od nas nie zależą, a w zamian lepiej przekierować swoją energię na te obszary, w których możemy rzeczywiście coś zdziałać. Zaczęłam także codziennie się zastanawiać – przed podjęciem jakiegoś działania – czy dominuje u mnie postawa pasywna, czyli pogodzenie się z danym stanem rzeczy, na który mogłabym wpłynąć (a wiąże się z tym często narzekactwo oraz obwinianie innych i świata), czy proaktywna, czyli rozważenie na ile i gdzie mogę coś zmienić. Zauważyłam, że dzięki takiemu świadomemu podejściu, łatwiej odpuszczam różne rzeczy, rzadziej się zamartwiam i stałam się mniej krytyczna i narzekająca. Z drugiej strony widzę, jak małe kroki, które podejmuję na drodze do mojego celu potrafią zdziałać cuda i doceniam skupienie się na rozwiązaniu danego problemu zamiast na samym problemie. Oprócz tego stosuję na co dzień polecaną przez Coveya zasadę: ZACZYNAJ OD NAJWAŻNIEJSZYCH RZECZY (wykorzystuję jego matryce pomagającą zarządzać sprawami ważnymi i pilnymi), co powoduje, że codziennie jestem zadowolona ze swoich działań, bo to co dla mnie rzeczywiście istotne zostało wykonane, a nie padło ofiarą spraw pilnych, które wcale ważne nie są! A mój ulubiony cytat, który podałam wyżej, tak jak wspomniałam stał się moim mottem i prowadzi mnie zarówno w życiu, jak i biznesie. Metafory z drabiną używam tam, gdzie tylko mogę, tak bardzo mi ona odpowiada i jest zgodna z moją duszą. * A gdy mi się odechciewa wspinaczki, to uzupełniam go innym “drabinowym” cytatem: Szczebel drabiny nie był pomyślany jako coś, na czym można przysiąść i odpocząć, lecz jako podpora dla stopy, na tyle stabilna, by drugą stopę można było postawić wyżej. (Thomas Henry Huxley). Viktor E. Frankl: “Człowiek w poszukiwaniu sensu” Mój ulubiony cytat: W obozach koncentracyjnych, na tym żywym laboratorium i polu doświadczalnym, obserwowaliśmy i byliśmy świadkami tego, jak wielu z naszych towarzyszy zachowywało się jak świnie, podczas gdy inni postępowali niczym święci. Człowiek ma możliwość wyboru każdej z tych postaw; to, którą z nich urzeczywistni, zależy wyłącznie od jego osobistej decyzji, a nie od okoliczności. Dla mnie to – w dużym skrócie – książka o tym, że człowiek zawsze ma WYBÓR. Nawet w beznadziejnej sytuacji. I o tym, że najważniejsze jest poczucie SENSU, bo człowiek ma tak głębokie pragnienie poczucia sensu, że bez niego więdnie i ginie… Viktor R. Frankl był zarówno profesorem neurologii i psychiatrii, jak i więźniem obozów koncentracyjnych w czasie drugiej wojny światowej. W oparciu o swoje doświadczenia i wiedzę stworzył metodę zwaną logoterapią, u której podstaw leży przekonanie, że to właśnie poszukiwanie sensu jest główną motywacją w życiu człowieka (logos z greckiego oznacza sens). Zauważyłam, że do Frankla i logoterapii bardzo często odwołują się autorzy książki: “IKIGAI. Japoński sekret długiego i szczęśliwego życia” i wielu innych, w których są rozważania na temat szczęścia i dróg do niego prowadzących. Najważniejsza rzecz, którą wcieliłam w życie: Świadomość, że zawsze mam WYBÓR, jak również nawyk skupienia się na przestrzeni pomiędzy bodźcem a reakcją. Innymi słowy, gdy coś się dzieje (bodziec), staram się chwilę wyczekać i właśnie wtedy wykorzystać moje prawo wyboru – zadziałać świadomie (reakcja), zareagować w najlepszy, zgodny ze mną sposób. Korzystam również w pewien zmodyfikowany sposób z “logodramy”, czyli metody pracy podczas której mój klient zastanawia się nad swoim życiem z dystansu, tak jakby leżał już na łożu śmierci. Bardzo podoba mi się idea koncentracji na poszukiwaniu sensu, życiu w zgodzie z własnym ideałami i wartościami i na przyszłości, gdyż jest ona bliska metodom pracy coachingowej. Często stosuję w mojej pracy pytania zmierzające właśnie do głębokiej refleksji i spojrzenia na swoje życie z innej perspektywy, np. Za co byłbyś gotów umrzeć? Z czego będziesz dumny w wieku dziewięćdziesięciu lat? Wspomniany wyżej Covey również przywołuje Frankla, pisząc o tym, że każdy powinien brać życie w swoje ręce i być odpowiedzialnym za swoje decyzje. Covey proponuje ciekawe ćwiczenie, podobne do metod logodramy, w którym dana osoba powinna sobie wyobrazić własny pogrzeb i osoby z grona swoich najbliższych, które przemawiają podczas uroczystości pogrzebowej mówiąc o jej dokonaniach i charakterze. Julia Cameron: „Droga artysty. Jak wyzwolić w sobie twórcę” Mój ulubiony cytat: – Czy ty wiesz, ile ja będę mieć lat, zanim nauczę się grać na fortepianie (występować na scenie, malować, pisać przyzwoite sztuki)? – Wiem… Tyle samo, co wtedy, kiedy się nie nauczysz. Polecam tę książkę każdemu, kto coś w życiu tworzy: pisarzom, fotografom, blogerom, rękodzielnikom, malarzom, czy też programistom. To taki praktyczny zeszyt ćwiczeń wypełniony przykładami i konkretnymi poradami, jak również niesamowita inspiracja: zawiera dające do myślenia cytaty, przykłady z życia autorki i jej podopiecznych. Julia Cameron, to była żona Martina Scorsese, pisarka, reżyserka, scenarzystka, dziennikarka i kompozytorka, która od kilkunastu lat pomaga ludziom przełamać impas i zacząć na nowo tworzyć oraz pozbywać się ograniczeń, które sami na siebie nakładają. Swoje wykłady zebrała w dwunastotygodniowy kurs dla każdego, kto pragnie poczuć, że ma w życiu prawo wyboru, chce rozprawić się ze swoimi blokadami i realizować twórczą pasję. Podoba mi się, że kładzie ona także nacisk na systematyczność i pracowitość i to, że często czekamy na to aż przyjdzie “wena”, coś nas natchnie, że ciągle moment jest dla nas nieodpowiedni. Możemy tak czekać całe lata i tkwić w naszej niemocy. Najważniejsza rzecz, którą wcieliłam w życie: PORANNE STRONY, czyli codzienne zapisywanie od razu po obudzeniu wszystkiego, co mi się nasunie na kilku stronach papieru. Pomaga mi to pozbyć się “zamulających”, negatywnych myśli, jak również rozprawić się z moim wewnętrznym krytykiem, który próbuje podkopać zasadność realizacji moich pomysłów i zniszczyć mój zapał! Zauważyłam również, jak bardzo wzrasta moja kreatywność! Wykonuję to ćwiczenie bardziej lub mniej systematycznie, ale staram się by wracać do niego, nawet po dłuższej nieobecności. Myślę, że wykonywanie ćwiczeń zaproponowanych przez autorkę pozwoliło mi również na DOCENIENIE TWÓRCY, który jest we mnie. Uważam, że każdy, kto coś tworzy jest Artystą. Sięgnęłam po tę książkę właśnie dlatego, że mój Artysta chciał wyjść ze swej jaskini i tworzyć na nowo… A teraz ciągle coś tworzę! Piszę artykuły, projektuję narzędzia pomagające w rozwoju osobistym, zawodowym i biznesowym moim klientom i czytelnikom oraz widzom, nagrywam filmiki i opracowuję i prowadzę kursy online oraz “w realu”. A w wolnej chwili piszę wiersze i opowiadania do szuflady! Narzędzia proponowane przez panią Cameron wykorzystałam np. podczas warsztatów dla artystów oraz w pracy indywidualnej z moimi klientami ze świata artystycznego. Chip Heath, Dan Heath: „Pstryk. Jak zmieniać, żeby zmienić„ Mój ulubiony cytat: Skończ z obsesją na temat porażek. Zamiast tego skup się na zbadaniu i skopiowaniu sukcesów. Książka, która mówi o słoniu (naszym racjonalnym systemie) i jeźdźcu (systemie emocjonalnym), którzy zgodnie drepczą po udeptanej ścieżce (środowisku, w którym funkcjonujemy). To konkretny podręcznik tłumaczący w prosty sposób, jak możemy stosunkowo bezboleśnie wprowadzać nawet trudne zmiany w życiu osobistym i zawodowym. Dzięki tej książce zrozumiesz, z jakiego powodu zarządzanie zmianą jest niełatwe i co możemy zrobić, by ten proces uskutecznić. Bardzo podoba mi się to, że w książce jest mnóstwo przykładów zazwyczaj opartych na badaniach, studia przypadków oraz zadania do samodzielnego wykonania. Jeżeli chcesz sprawdzić, o co chodzi – Jaki słoń? Jaki jeździec? I po co właściwie wydeptywać ścieżkę? – zapraszam do mojego artykułu o tym jak skutecznie przeprowadzić zmiany w życiu i pracy. Najważniejsza rzecz, którą wcieliłam w życie: Skupienie się na WYSZUKIWANIU NAJBARDZIEJ UDANYCH DO TEJ PORY DZIAŁAŃ i budowanie na ich przykładzie modelu do zastosowania dla działań pozostałych. Zatem nie myślę już tylko o tym, dlaczego coś się zepsuło, ale skupiam moją uwagę na tym, co świetnie działa, z jakiego powodu i co z tego mogę skopiować. Ponadto dzięki tej książce jeszcze bardziej przesunęłam się w stronę szukania rozwiązania, a nie rozdrapywania i analizowania bez końca problemu. Zauważyłam też, że zaczęłam bardziej doceniać rolę OTOCZENIA we wprowadzaniu zmian przeze mnie lub moich klientów. Włączyłam jeszcze bardziej analizę uwarunkowań środowiskowych do analizy szans i ryzyka wprowadzanych zmian przeze mnie lub inne osoby/firmy. Greg McKeown: “Esencjalista” Mój ulubiony cytat: Świadomość celu prowadzi do sukcesu, lecz ten pociąga za sobą nowe szanse i możliwości. Brzmi to atrakcyjnie, ale pamiętaj, że nowe opcje rozpraszają nas, kuszą i odciągają od realizacji najważniejszych zamierzeń. Przestajemy wyraźnie widzieć cel i w końcu rozmieniamy się na drobne. Zamiast dawać z siebie wszystko w najważniejszych sprawach, robimy milimetrowe postępy w milionie kierunków. Sukces staje się katalizatorem porażki. Główne przesłanie tej książki to; “nie można mieć wszystkiego i robić wszystkiego”, zatem należy sobie uświadomić, że każdy staje przed koniecznością wyboru. Wybór ten jest o tyle trudny, że jesteśmy otoczeni przez ogrom trywialnych i nieważnych rzeczy oraz spraw, a wyłuskanie z nich tego, co jest “esencją”, czyli czymś najważniejszym wymaga rozważania wielu opcji i zastosowania ostrych kryteriów. Książka, która spowoduje, że zechcesz być “esencjalistą”, czyli kimś, kto działa efektywnie i żyje szczęśliwie, ponieważ potrafi wybierać to, co najistotniejsze i rezygnować z tych działań, które oddalają go od zamierzonego celu. Taki człowiek potrafi skupić się w życiu na tym, co przynosi najlepsze efekty i mistrzowsko rozgonić wszelkie rozpraszacze! Najważniejsza rzecz, którą wcieliłam w życie: REZYGNACJA Z RZECZY, KLIENTÓW i PROJEKTÓW, czyli zaprzestanie rozmieniania się na drobne! Kiedyś było by mi trudno rezygnować z nowych okazji zawodowych, propozycji biznesowych, możliwości szkoleniowych, klientów i spotkań w sferze prywatnej. Z biegiem czasu coraz sprawniej redukuję to, co niepotrzebne i skupiam energię na tym, co dla mnie istotne. Redukuję i upraszczam w kilku obszarach: rzeczy materialne (opróżniona szafa, wyrzucone lub oddane “graty”, “kurzołapacze” i ubrania), projekty biznesowe (pożegnałam się z mało dochodowymi lub nudnymi projektami; zrezygnowałam także z części dochodowych, ale bardzo czasochłonnych), klienci (pracuję tylko z tymi, którzy odpowiadają profilowi mojego idealnego klienta) i głowa (wyrzucam nadmiar informacji, używam aplikacji oraz notatnika, jako podręcznego kosza do przechowywania tymczasowych informacji, które potem skrupulatnie analizuję i wyrzucam, przenoszę do szufladek “zrobię w wolnym czasie” lub “zaczynam od…”). Skupiam energię na sferach, które są dla mnie naprawdę najistotniejsze: rodzina, relacje z przyjaciółmi, czas wolny, podróże, rozwój osobisty i zawodowy. Rozumiem także (zresztą chyba już od zawsze intuicyjnie tak działałam), że czasami trzeba “przycisnąć” i spiąć cztery litery, by czegoś dokonać, ponieważ zawsze coś odbywa się kosztem czegoś innego, ale potem spokojnie można wrócić do swojej codzienności. Dla mnie dzięki tej książce zarządzanie sobą i swoimi zadaniami stało się tak naprawdę sztuką rezygnacji i koncentrowania swojej energii tam, gdzie to potrzebne. Świetnym uzupełnieniem tego podejścia jest książka “Jedna rzecz” autorstwa Garego Kellera i Jaya Papasana, o której możesz przeczytać w moim artykule: “Jak skutecznie działać? JEDNA rzecz, którą możesz zrobić, by wszystko się zmieniło na lepsze!”, do lektury którego serdecznie Cię zapraszam. Simon Sinek: „Zaczynaj od DLACZEGO. Jak wielcy liderzy inspirują innych do działania” Mój ulubiony cytat: Fałszywym jest założenie, że to, co odróżnia nas od innych, tkwi w tym, CO i JAK robimy. Proste oferowanie produktu wyższej jakości, z większą liczbą funkcji, z lepszą obsługą lub w lepszej cenie wcale nas nie wyróżnia. Takie postępowanie nie gwarantuje sukcesu. Istotne zróżnicowanie zachodzi w tym, co decyduje, DLACZEGO i JAK coś robimy. Książka o tym, z jakiego powodu niektóre firmy i ludzie odnoszą sukcesy, gdy inni, wydawałoby się, działają podobnie i posiadają podobny zestaw umiejętności, czy też podobne produkty (w przypadku firm), a mimo tego ponoszą porażki lub pozostają przeciętni. Autor odpowiada, że należy odpowiedzieć sobie, przed podjęciem działania na najważniejsze pytanie: DLACZEGO? To umożliwi dotarcie do głęboko położonych pokładów motywacji, powodów, systemu przekonań, które sprawiają, że dany człowiek lub biznes działa w ten a nie inny sposób (sposób działania to odpowiedź na pytanie JAK?) i wytwarza dany rodzaj produktu lub usługi, używa danego rodzaju komunikacji, zatrudnia pewien rodzaj ludzi (odpowiedź na pytanie CO?). Nasze DLACZEGO, JAK I CO muszą być ze sobą spójne! Dobrym przykładem jest tutaj firma Apple, która mistrzowsko połączyła te trzy elementy. Jeżeli człowiek pragnie coś osiągnąć i nie zna swego DLACZEGO, to łatwiej popadnie w zniechęcenie i się podda. Sinek przytacza tutaj bardzo dobry przykład – sukces twórców samolotu, braci Wright, którzy po wielu próbach osiągnęli cel, bo bardzo dobrze zdefiniowali swoje DLACZEGO i niestrudzenie parli do przodu. Najważniejsza rzecz, którą wcieliłam w życie: Zadaję sobie pytanie: “CO JEST MOIM DLACZEGO?” we wszystkich sferach życia. Pytam siebie o to w sytuacji podejmowania decyzji, wprowadzania jakiejś zmiany w życiu prywatnym lub zawodowym. Jeżeli chodzi o mobilizację do działania, to sięgając bardzo głęboko do swego wnętrza, znając wizję swojego życia, łatwiej mi ją ukonkretnić w formie misji, a potem wyznaczenia celów. Wydaje mi się, że takie podejście wymaga wiele odwagi, by skonfrontować się samemu ze sobą, a potem odkrywać swoje dlaczego w życiu, biznesie i pracy, a na końcu działać z nim w zgodzie oraz pokazywać je światu. Stworzyłam darmowy ebook – zeszyt ćwiczeń, który może Cię wesprzeć w Twojej drodze do okrywania Twojego dlaczego. Pobierz go, jeśli masz ochotę odpowiedzieć szczerze na kilka ważnych pytań i stworzyć odważnie Twoją życiową i zawodową wizję! Neil Fiore: Nawyk samodyscypliny. Zaprogramuj wewnętrznego stróża Mój ulubiony cytat: „Odkładanie życia” to najbardziej dramatyczna forma odkładania działania, w jaką możemy się zaangażować. Nie tylko powstrzymuje nas przed kończeniem rzeczywiście ważnych w życiu zadań, ale także powoduje zmniejszenie naszego szacunku do siebie, sprawiając, że stale stosujemy destrukcyjne metody opóźniania działania, takie jak objadanie się, zbyt częste oglądanie telewizji oraz inwestowanie czasu i pieniędzy w kolejne hobby i plany, w które angażujemy się połowicznie i które szybko porzucamy. Książka, do której podchodziłam jak do jeża, ponieważ odstraszał mnie tytuł. Myślałam, że będzie jakąś serią złotych porad, które spowodują, że “będę chodzić jak w zegarku” i będę MEGA zdyscyplinowana niczym robot wykonując kolejne zadania. Nic z tego! To książka o tym, by naprawdę ŻYĆ i naszego życia nie odkładać. Znajdziesz tutaj oczywiście rozmaite porady i konkretne techniki, ale także bardzo ważne przesłanie na temat tego, że należy pozbyć się poczucia winy z tego powodu, że odpoczywamy i poświęcamy czas rozrywce. Autor wręcz zachęca, by planować najpierw ją, a dopiero potem pracę! Nasz stróż ma nas strzec i ochraniać, dbać o to byśmy mieli szacunek do siebie i czas na pracę i rozrywkę, a nie pilnować i zaganiać do roboty batem. Najważniejsza rzecz, którą wcieliłam w życie: Codzienny RACHUNEK SUMIENIA, CZY NA PEWNO “NIE ODKŁADAM ŻYCIA”. Zastanawiam się codziennie, czy to co robię, na pewno jest spójne z moimi celami i wartościami oraz czy wpisuje się wizję mojego życia. Próbuję się również szybko przyłapywać na tym, czy nie odkładam działania w sprawach dla mnie istotnych oraz na ile w pełni angażuję się w moje projekty (a jeżeli nie, to czy czasami nie warto z nich zrezygnować). Wieczorem zadaję sobie serię pytań dotyczących tego, czego się danego dnia nauczyłam, co się nie powiodło i co można ulepszyć, czy na pewno ten dzień przybliżył mnie do realizacji spraw naprawdę WAŻNYCH w moim życiu. Pytam również siebie, z jakiego powodu ten dzień był dobry i co mogę zrobić, by kolejne były jeszcze lepsze. Zatem rano zapisuję kilka stron notatek, wspomnianych przeze mnie wyżej, a polecanych przez Julię Cameron w książce “Droga Artysty”, zaś wieczorem “czyszczę głowę” dokonując refleksji dotyczących minionego dnia. I jeszcze jedna sprawa! Każdy rok zaczynam planować od wakacji, a każdy tydzień od przerw na wypoczynek i weekendy. Uzupełniam przerwy pomiędzy wypoczynkiem pracą i… naprawdę DZIAŁA! Jakość mojego życia oraz efektywność wzrosła. Podzieliłam się z Tobą moimi skarbami – książkami, do których wracam, dzięki którym zmieniłam moją postawę, zlikwidowałam krzywdzące mnie przekonania oraz zaczęłam skuteczniej działać i żyć tak, by mieć czas na to, co w moim życiu najważniejsze! Było mi trudno wyselekcjonować tylko siedem najważniejszych dla mnie książek, ale w końcu się udało! Będę szczęśliwa, jeśli podzielisz się ze mną Twoimi skarbami! Po jaką książkę warto sięgnąć i z jakiego powodu? Jakie porady, czy też narzędzia w niej zawarte stosujesz w praktyce? Do jakiego działania lub zmiany w życiu zainspirowała Cię ta lektura? Wpływ koronawirusa na codzienne życie. Jak Polacy oceniają skutki pandemii? 29 proc. Polaków ocenia, że rozwój e-usług to pozytywny skutek pandemii – wynika z badania dla Rejestru Dłużników BIG InforMonitor. Respondenci dostrzegający więcej negatywnych następstw najczęściej wskazywali na problemy z dostępem do lekarzy i usług Książka dotyka w pierwszym rzędzie pewnego tabu społecznego, jakim są mniejszości seksualne. Nie jest pierwszą, który to czyni (odpowiednie przywołania znajdują się wewnątrz książki), ale wydaje się, że takie głosy/teksty wciąż są zbyt rzadkie, egzotyczne i dlatego potrzebne. Nie znaczy to, że wszystkie zamieszczone tu wypowiedzi w jakiś bardzo wyraźny sposób do tego wątku się odnoszą, niemniej taki jest ich dominujący tenor. W tym sensie jest to projekt polityczny. Chodzi bowiem nie tylko o to, aby zajmować się tymi zagadnieniami na poziomie akademickim, ale aby oswoić szeroką publiczność i władzę z językiem, problemami i pojęciami, o których tradycyjnie rozmawiało się tylko za szczelnie zamkniętymi drzwiami lekarza, jeżeli w ogóle. Sytuacja kulturowa i cywilizacyjna, w jakiej jesteśmy, sprawia, że o problemach seksualności rozmawia się już przy rodzinnym stole lub w kręgu przyjaciół, ale wciąż nie jest to język, który nie byłby nacechowany zawstydzeniem, tajemnicą mniej czy bardziej wyraźną restrykcją. Tymczasem chodzi o to, że ludzie są różni, rozmaicie też pragną zaspokajać swoje potrzeby cielesne, w tym seksualne, stosowanie wobec tego rodzaju pragnień dominującej w polskim społeczeństwie etyki kościoła rzymsko-katolickiego – który od ojców Kościoła poczynając ciało lekceważy i nie akceptuje jego potrzeb (przynajmniej jeśli idzie o oficjalne nauczanie) – jest drastycznym anachronizmem. Rzeczywistość polska zmieniła się w ostatnich latach w różnych zakresach, w tym także jeśli idzie o problematykę ciała i jego potrzeb, wciąż jednak dotyczy to wąskiego zakresu spraw i ograniczonego w sumie kręgu osób. W szerokiej, a zwłaszcza prowincjonalnej Polsce sprawy płci nadal traktowane są wstydliwie i za zasłoniętymi firankami, nie mówi się o nich uczciwie w szkole i nie mówi się w rodzinach, a więc w miejscach, które w sensie określonej polityki edukacyjnej mają najwięcej do zrobienia. Piszemy wprawdzie teksty na te tematy, organizujemy konferencje naukowe, prowadzimy seminaria uniwersyteckie, ale problematyka ciała, płci, seksualności ludzkiej, rozrodczości i rozkoszy płciowej, jej dostępności i dystrybucji (w krajach cywilizacyjnie wyżej niż Polska stojących stosowne instytucje troszczą się np. o potrzeby seksualne osób niepełnosprawnych, których pragnienia sięgają dalej niż tylko gładkie podjazdy i windy!) wciąż są zagadnieniem, które nie znalazło swojego szczęśliwego rozwiązania. Co dopiero, gdy dotyczy to osób homoseksualnych, które tak samo jak przed stu laty stanowią nieakceptowaną, choć już może nie penalizowaną instytucjonalnie mniejszość, muszą ukrywać swoje upodobania, nie mogą pojawiać się bez lęku i szoku w przestrzeni publicznej. Zdarzały się w ostatnich latach spektakularne coming out-y tzw. osób publicznych, które stają się natychmiast żerem dla pism kolorowych, co wprawdzie dobrze robi im samym (osobom i pismom), ale wątpliwe, czy całemu ruchowi, bo nie wydaje się, aby podobne akty zmieniały ogólne nastawienie społeczeństwa do tej kwestii. Są to wystąpienia niejako z innego poziomu, TAM (tj. w telewizji) wszystko uchodzi, ale TU, miedzy nami, w „normalnym” społeczeństwie wiemy, co jest właściwe. W gruncie rzeczy sprawy ciała, płci i seksualności muszą być nadal ukrywane i spełniane w głębokiej tajemnicy, gdyż jako społeczeństwo nie jesteśmy skłonni do ich akceptacji, a powołane do tego instytucje utrwalają ten stan rzeczy zamiast go po nowemu kształtować. Nie chodzi, rzecz jasna, o publiczne ekscesy i nawet nie o gay pride parades, tylko o codzienne życie, o stosowne regulacje prawne, o swobodę wspólnego zamieszkiwania, o możliwość ekspresji emocjonalnej, o proste gesty przyjaźni i miłości, które pary homoseksualne wykonują podobnie, jak heteroseksualne. Przykro jest czytać tekst Boya-Żeleńskiego pt. Literatura „mniejszości seksualnych” (z 1930 roku!)1, gdzie odnajdujemy ten sam niemal, co dzisiaj, zestaw i poziom lęków i ten sam opis sytuacji. Weźmy taki cytat: „Jeżeli chcemy zrozumieć stan duszy prawdziwego (bo są i fałszywi) homoseksualisty, porównajmy go ze stanem duszy normalnego obywatela, któremu miłość do kobiety groziłaby ciężkimi karami i który musiałby się kryć z najniewinniejszymi uczuciami, niepewny, czy nie czyhają nań szantaż i denuncjacja” (s. 351). Dziś nie ma kar instytucjonalnych, ale te społeczne są równie dotkliwe, nieprzejednany stosunek pewnych ludzi wynikający głównie z braku wiedzy (to nie choroba, która da się wyleczyć!), tolerancji (brak akceptacji dla inności, nie tylko w tym zakresie) i z powodów światopoglądowych (zauważalny jest wciąż niezwykle silny wpływ Kościoła katolickiego!) jest równie wielki, widać to bardzo dobrze na forach internetowych itp. „Niewinni w duszy, a gnieceni brzemieniem hańby społecznej, wciąż pod grozą jakiejś katastrofy, wciąż z niezaspokojonym głodem serca, ukrywający wstydliwie swoje życie – oto los!” (352). Boy zwraca szczególną uwagę na literackie obrazy tych związków, w których wyrażają się proste w istocie pragnienia: „Większa tu jest ilość odcieni między miłością a przyjaźnią, większa rola powinowactwa duchowego, większa możliwość dzielenia zajęć, upodobań, lektury, zainteresowań” (353). Pisze o tym bardzo dobitnie w swoich dziennikach Jarosław Iwaszkiewicz (por. tekst Grzegorza Piotrowskiego), który rozumiał miłość homoseksualną jako wspólnotę mężczyzn (w jego przypadku), opartą przede wszystkim na porozumieniu duchowym, na wspólnocie emocji i wrażliwości estetycznej. Opinie: Wystaw opinię Ten produkt nie ma jeszcze opinii Koszty dostawy: Kurier Fedex zł brutto Odbiór osobisty zł brutto Kurier DPD zł brutto Paczkomaty InPost zł brutto Orlen Paczka zł brutto Kurier InPost zł brutto Kod producenta: 978-83-7151-820-1 Książka dotyka w pierwszym rzędzie pewnego tabu społecznego, jakim są mniejszości seksualne. Nie jest pierwszą, który to czyni (odpowiednie przywołania znajdują się wewnątrz książki), ale wydaje się, że takie głosy/teksty wciąż są zbyt rzadkie, egzotyczne i dlatego potrzebne. Nie znaczy to, że wszystkie zamieszczone tu wypowiedzi w jakiś bardzo wyraźny sposób do tego wątku się odnoszą, niemniej taki jest ich dominujący tenor. W tym sensie jest to projekt polityczny. Chodzi bowiem nie tylko o to, aby zajmować się tymi zagadnieniami na poziomie akademickim, ale aby oswoić szeroką publiczność i władzę z językiem, problemami i pojęciami, o których tradycyjnie rozmawiało się tylko za szczelnie zamkniętymi drzwiami lekarza, jeżeli w ogóle. Sytuacja kulturowa i cywilizacyjna, w jakiej jesteśmy, sprawia, że o problemach seksualności rozmawia się już przy rodzinnym stole lub w kręgu przyjaciół, ale wciąż nie jest to język, który nie byłby nacechowany zawstydzeniem, tajemnicą mniej czy bardziej wyraźną restrykcją. Tymczasem chodzi o to, że ludzie są różni, rozmaicie też pragną zaspokajać swoje potrzeby cielesne, w tym seksualne, stosowanie wobec tego rodzaju pragnień dominującej w polskim społeczeństwie etyki kościoła rzymsko-katolickiego – który od ojców Kościoła poczynając ciało lekceważy i nie akceptuje jego potrzeb (przynajmniej jeśli idzie o oficjalne nauczanie) – jest drastycznym anachronizmem. Rzeczywistość polska zmieniła się w ostatnich latach w różnych zakresach, w tym także jeśli idzie o problematykę ciała i jego potrzeb, wciąż jednak dotyczy to wąskiego zakresu spraw i ograniczonego w sumie kręgu osób. W szerokiej, a zwłaszcza prowincjonalnej Polsce sprawy płci nadal traktowane są wstydliwie i za zasłoniętymi firankami, nie mówi się o nich uczciwie w szkole i nie mówi się w rodzinach, a więc w miejscach, które w sensie określonej polityki edukacyjnej mają najwięcej do zrobienia. Piszemy wprawdzie teksty na te tematy, organizujemy konferencje naukowe, prowadzimy seminaria uniwersyteckie, ale problematyka ciała, płci, seksualności ludzkiej, rozrodczości i rozkoszy płciowej, jej dostępności i dystrybucji (w krajach cywilizacyjnie wyżej niż Polska stojących stosowne instytucje troszczą się np. o potrzeby seksualne osób niepełnosprawnych, których pragnienia sięgają dalej niż tylko gładkie podjazdy i windy!) wciąż są zagadnieniem, które nie znalazło swojego szczęśliwego rozwiązania. Co dopiero, gdy dotyczy to osób homoseksualnych, które tak samo jak przed stu laty stanowią nieakceptowaną, choć już może nie penalizowaną instytucjonalnie mniejszość, muszą ukrywać swoje upodobania, nie mogą pojawiać się bez lęku i szoku w przestrzeni publicznej. Zdarzały się w ostatnich latach spektakularne coming out-y tzw. osób publicznych, które stają się natychmiast żerem dla pism kolorowych, co wprawdzie dobrze robi im samym (osobom i pismom), ale wątpliwe, czy całemu ruchowi, bo nie wydaje się, aby podobne akty zmieniały ogólne nastawienie społeczeństwa do tej kwestii. Są to wystąpienia niejako z innego poziomu, TAM (tj. w telewizji) wszystko uchodzi, ale TU, miedzy nami, w „normalnym” społeczeństwie wiemy, co jest właściwe. W gruncie rzeczy sprawy ciała, płci i seksualności muszą być nadal ukrywane i spełniane w głębokiej tajemnicy, gdyż jako społeczeństwo nie jesteśmy skłonni do ich akceptacji, a powołane do tego instytucje utrwalają ten stan rzeczy zamiast go po nowemu kształtować. Nie chodzi, rzecz jasna, o publiczne ekscesy i nawet nie o gay pride parades, tylko o codzienne życie, o stosowne regulacje prawne, o swobodę wspólnego zamieszkiwania, o możliwość ekspresji emocjonalnej, o proste gesty przyjaźni i miłości, które pary homoseksualne wykonują podobnie, jak heteroseksualne. Przykro jest czytać tekst Boya-Żeleńskiego pt. Literatura „mniejszości seksualnych” (z 1930 roku!)1, gdzie odnajdujemy ten sam niemal, co dzisiaj, zestaw i poziom lęków i ten sam opis sytuacji. Weźmy taki cytat: „Jeżeli chcemy zrozumieć stan duszy prawdziwego (bo są i fałszywi) homoseksualisty, porównajmy go ze stanem duszy normalnego obywatela, któremu miłość do kobiety groziłaby ciężkimi karami i który musiałby się kryć z najniewinniejszymi uczuciami, niepewny, czy nie czyhają nań szantaż i denuncjacja” (s. 351). Dziś nie ma kar instytucjonalnych, ale te społeczne są równie dotkliwe, nieprzejednany stosunek pewnych ludzi wynikający głównie z braku wiedzy (to nie choroba, która da się wyleczyć!), tolerancji (brak akceptacji dla inności, nie tylko w tym zakresie) i z powodów światopoglądowych (zauważalny jest wciąż niezwykle silny wpływ Kościoła katolickiego!) jest równie wielki, widać to bardzo dobrze na forach internetowych itp. „Niewinni w duszy, a gnieceni brzemieniem hańby społecznej, wciąż pod grozą jakiejś katastrofy, wciąż z niezaspokojonym głodem serca, ukrywający wstydliwie swoje życie – oto los!” (352). Boy zwraca szczególną uwagę na literackie obrazy tych związków, w których wyrażają się proste w istocie pragnienia: „Większa tu jest ilość odcieni między miłością a przyjaźnią, większa rola powinowactwa duchowego, większa możliwość dzielenia zajęć, upodobań, lektury, zainteresowań” (353). Pisze o tym bardzo dobitnie w swoich dziennikach Jarosław Iwaszkiewicz (por. tekst Grzegorza Piotrowskiego), który rozumiał miłość homoseksualną jako wspólnotę mężczyzn (w jego przypadku), opartą przede wszystkim na porozumieniu duchowym, na wspólnocie emocji i wrażliwości estetycznej. TytułLektury płci. Polskie (kon)teksty Językpolski WydawnictwoElipsa Dom Wydawniczy ISBN978-83-7151-820-1 Rok wydania2021 Warszawa Wydanie1 Liczba stron464 Formatpdf -10% „Jonasz w brzuchu wieloryba”. Czesław Miłosz wobec nowoczesności Starotestamentowa opowieść o proroku Jonaszu połkniętym przez morskiego potwora, do której Czesław Miłosz nawiązywał w Ziemi Ulro, doskonale obrazuje problematyczność jego własnej sytuacji poznawczej – aktywnego uczestnika dziejów nowoczesnych, a zarazem ich świadka czy sędziego. Miłosz to poeta nieustannie skoncentrowany na tym, by wypowiedzieć, nazwać i poddać analizie swe egzystencjalne uwikłanie w nowoczesność, w której na co dzień żyje, która go otacza, a nawet w pewnym sensie atakuje i prowokuje. Problematyka nowoczesności, choć tak różnorodna, wieloznaczna i pełna aporii, zajmuje więc stałe miejsce w światopoglądzie noblisty. Autorka prezentowanej monografii, przyjmując za punkt wyjścia swych analiz szerokie rozumienie kategorii nowoczesności jako formacji kulturowej o określonym zapleczu filozoficzno-światopoglądowo-cywilizacyjnym, stara się ukazać, jak ewokowana przez nią problematyka została sfunkcjonalizowana w egzystencjalnym doświadczeniu noblisty, jak się przejawia i jaki ma status w jego refleksji nad wiekiem XX. Poszczególne rozdziały, oświetlając skomplikowaną relację między światopoglądem noblisty a doświadczaną przezeń współczesnością, odtwarzają wewnętrzną dynamikę krystalizowania się Miłosza refleksji nad nowoczesnością. Są próbą zrekonstruowania właściwego poecie rozumienia nowoczesności poprzez wskazanie najistotniejszych rejestrów problemowych, oryginalnie przezeń aktualizowanych i przekształcanych na gruncie literatury. Ukrytym tłem wszystkich zabiegów interpretacyjnych pozostaje dla autorki pytanie o to, czy można wskazać stałe prawidłowości, które każdorazowo projektują i strukturalizują przebieg samookreśleń Miłosza wobec nowoczesnej epoki na poszczególnych etapach jego artystycznej biografii. A jeśli tak, to czy można widzieć w nich przesłankę jedności jego światopoglądu? I wreszcie – jak wyjaśnić epistemologiczny paradoks „bycia Miłoszem”, czyli nie tylko podmiotem zanurzonym w nowoczesnym uniwersum, lecz także twórcą konstruującym własne narzędzia do opisywania oraz diagnozowania swojej epoki, tj. wykorzystującym problematykę nowoczesności jako matrycę rozumienia siebie i świata. -10% „Romanica Silesiana” 2017, No 12: Le père / The Father Powiedzieć, że ojciec nowoczesny, przynajmniej od czasów Freuda, jest problemem politycznym, który dotyczy nas wszystkich, to z pewnością nie powiedzieć nic nowego. Ojciec i jego imię, jego władza i waga. Ojciec i jego reprezentacje, jego braki i wybrakowania. Ojciec i nasze rewolty, nasze oczekiwania i pragnienia. Ojciec symboliczny, ojciec fantazmatyczny i dany ojciec – z krwi i kości. Wreszcie obecność ojca: nieredukowalna, potężna i niekwestionowalna; zarówno dla tych, które i którzy jej doświadczyli, jak i dla tych, którym była obca. Wszystko to jest znane. Warto jednak przyjrzeć się bliżej warunkom, w których te rozpoznane już problemy pojawiają się na nowo, aby lepiej odpowiedzieć na powracające widmo ojca i przewidzieć związane z jego nadejściem wydarzenia. -10% „Scripta Classica" 2017. Vol. 14 Praca jest zbiorem kilku artykułów dotyczących historii kultury i tradycji starożytnej Grecji i Rzymu, skierowaną do szerokiego grona czytelników zainteresowanych antyczną tematyką. Obok przekładów tekstów antycznych, które do tej pory nie były wydawane w języku polskim (fragmenty Punica Syliusza Italika i Adversus Nationes Arnobiusza, diatryba Animine an corporis affectiones sint peiores Plutarcha z Cheronei oraz utwór De concubitus Martis et Veneris autorstwa Repozjanusa ), czytelnik może sięgnąć po artykuły omawiające rolę snów w starożytności, ideę oszustwa w historiografii rzymskiej czy poznać uwagi dotyczące Priapa w powieści graficznej Nikolasa Presla. W pracy opublikowane zostało sprawozdanie z organizowanego w dniach 14-16 września 2017 r. CVII Walnego Zjazdu Polskiego Towarzystwa Filologicznego, w ramach którego zorganizowana została konferencja Antyczne Techniki Perswazyjne. -9% 20 lat literatury polskiej 1989–2009. Cz. 1: Życie literackie po roku 1989 Zapis wystąpień z ogólnopolskiej konferencji naukowej Życie literackie po roku 1989, zorganizowanej przez Uniwersytet Śląski w listopadzie 2007 roku. Katowickie spotkanie otwarło cykl konferencji o wspólnej nazwie: Dwadzieścia lat literatury polskiej 1989–2009, współtworzony przez ośrodki akademickie w Szczecinie i Poznaniu. Zgromadzone w tomie artykuły cechuje wysoka różnorodność problemowa. Publikacja rozpoczyna się od pytań o sposób pojmowania natury i charakteru rzeczywistości w literaturze współczesnej. Dalej uwaga autorów koncentruje się wokół tematu autorytetu i literackiego mistrzostwa. Rozważania nad typologią postaw nestorów krytyki literackiej i dociekania metakrytyczne ustępują miejsca omówieniu fenomenu dwutygodnika „Nowy Nurt” i próbie reinterpretacji przełomu, jaki dokonał się w poezji polskiej po roku 1989. Dalszą część wypełnia polemika z wąskim rozumieniem politycznego wymiaru literatury oraz rekonstrukcja znaczeń i użyć kategorii „młodość” i „starość’ w odniesieniu do twórców kręgu „bruLionu”, której towarzyszy ciekawość o zmiany światoodczucia zarówno samych „bruLionowców”, jak i lirycznych bohaterów ich wierszy. Kolejne z tekstów poruszają problem komizmu w literaturze oraz związków kultury masowej i poezji po przełomie. Tom zamyka analiza sporu poetów młodego pokolenia – Dehnela i Kapeli, wskazująca na konfrontację sposobów poezjowania. -11% Ab inferis ad rostra. Przywoływanie zmarłych w retoryce rzymskiej okresu republikańskiego Ilekroć sprzyjały temu okoliczności danego wystąpienia publicznego, rzymski mówca tymczasowo przywracał zmarłych do życia. Zakładając maskę osoby nieżyjącej, mógł zdystansować swoją wypowiedź od własnej osoby, a jednocześnie nadać jej uroczysty i podniosły ton. Ze studiów nad strategiami retorycznymi Cycerona płynie często wniosek, że sztuka perswazji jest czymś uniwersalnym – nie zmieniły się chwyty, które stosujemy, aby kogoś przekonać, tylko czasy i obyczaje. Zagadnienie podjęte w niniejszej monografii dobrze ilustruje zwłaszcza tę dziejową przepaść. Zastanawiając się nad praktyką symbolicznego przywoływania zmarłych, uświadamiamy sobie, jak dalece idącym przemianom uległa mentalność ludzi należących do cywilizacji zachodnioeuropejskiej. Rzymskie wyobrażenia na temat duchów przepełnione są zabobonnym lękiem; magia i „nekromancja” nie należą wyłącznie do świata fikcji – związane z nimi zagrożenia i korzyści wydają się całkiem realne. Wreszcie, w jakim innym miejscu i czasie równie skuteczne okazałoby się odgrywanie na mównicy roli osoby nieżyjącej, jeśli nie tam, gdzie zmarli regularnie przemierzali ulice miasta? W trakcie procesji pogrzebowych członków elity senatorskiej aktorzy zakładali bowiem maski przodków, naśladując ich sposób zachowania i mówienia. Książka ta, choć jest monografią pewnej specyficznej figury retorycznej, nigdy nie traci z pola widzenia tych czynników kulturowych, które nie były z krasomówstwem bezpośrednio związane, ale wywierały na nie przemożny wpływ. -14% Antologia tekstów Katedry Technologii Informacyjnych Mediów. Tom 3 Tom 38. serii "Media początku XXI wieku". Rozwój technologii informacyjnych zwiększył znacznie możliwości badawcze i innowacyjne w zakresie Nauk o Mediach. Zaowocowały one osiągnięciami w zakresie cyfryzacji, komunikacji i mediów. Dostęp do przekazu medialnego na szeroką skalę, niezależnie od czasu i miejsca, wpłynął na zaangażowanie młodych ludzi w zgłębianie tajników nowych mediów. Wiąże się to również z zapotrzebowaniem rynku pracy na kompetencje specjalistów w tej dziedzinie. Zasadność konwergencji technologii informacyjnych i mediów spowodowała powołanie kierunku studiów – Logistyka Mediów na Wydziale Dziennikarstwa Informacji i Bibliologii Uniwersytetu Warszawskiego. Studenci tego kierunku rozwijają swoją wiedzę i umiejętności w zakresie zastosowania nowoczesnych technologii w mediach, praktycznego ich wykorzystania, a także zarządzania przedsiębiorstwami medialnymi. Zwieńczeniem studiów są prace dyplomowe. Dokumentują one obszar zainteresowań absolwentów, ich dociekliwość badawczą oraz umiejętności pisarskie. Ogólnie – dorosłość zawodową. Niniejsza publikacja stanowi zbiór, wybranych spośród najlepszych prac dyplomowych, które powstały na Logistyce w roku akademickim 2015/2016. Opiekę merytoryczną nad pracami licencjackimi pełnili pracownicy Katedry Technologii Informacyjnych Mediów oraz współpracownicy. Zaprezentowane prace to efekt odbytych seminariów dyplomowych, dyskusji, sporów, wymiany doświadczeń. Cechuje je merytoryczny język, właściwy układ, odpowiednio sformułowana hipoteza, która została potwierdzona za pomocą dopracowanej metodologii. Wykorzystana literatura, zarówno polska jak i obcojęzyczna, dobrana przez Autorów prac, jest aktualna oraz zgodna z prezentowanymi tematami. Przypisy oraz spisy form graficznych użyte w tekstach publikacji są odpowiednie do poziomu prac. Zawarte w niniejszej publikacji opracowania zawierają wartościowe i aktualne informacje niezbędne każdemu studentowi Logistyki. Ponadto stanowią przykłady prac dyplomowych. Z Wprowadzenia Dowcipy, które odmieniły codzienne życie Polaków.९,९१६ आवडी.Dowcipy, które odmieniły codzienne życie Polaków
Dwudziestolecie międzywojenne Kategoria: Dwudziestolecie międzywojenne Data publikacji: Jedni mówili o tym bez wstydu, chociaż zawstydzić ich próbowano. Inni czuli się Żydami i Polakami w równym stopniu. Byli też tacy, którzy przez całe życie woleli o tym nie wspominać. Dzisiaj wszystkich ich mamy za Polaków z krwi i kości. Czy domyślasz się, kogo umieściliśmy na tej liście? 1. Jan Kiepura. Żydowski tenor, który zbeształ Göringa Miriam Neuman do Sosnowca przyjechała jako nastolatka (wraz z rodzicami ze wsi pod Radomskiem). Szybko poznała piekarza Franciszka Kiepurę i, chcąc zań wyjść, zdecydowała się na chrzest. Grała na skrzypcach i niewykluczone, że muzyczny talent syn Jan odziedziczył po niej (choć biograf pisze także o wpływie bardzo muzykalnej babki od strony Kiepurów). W szkole jego czysty i donośny śpiew rozlegał się wszędzie – jeden z gimnazjalnych kolegów wspominał arię „La donna è mobile”, wyśpiewywaną w toalecie, gdzie chodziło się na papierosa. Takie były początki światowej sławy artysty. Ale zanim Jan Kiepura zawędrował na deski wiedeńskiej Staatsoper, mediolańskiej La Scali i Metropolitan Opera w Nowym Jorku, musiał wyjechać z Sosnowca do Warszawy. A to stało się podobno pod wpływem poczciwego skrzypka, izraelity Lejbowicza, o czym Kiepura opowiedział miesięcznikowi „Muzyka” w 1936 roku, będąc u szczytu kariery. Niewykluczone, że swój wielki muzyczny talent Jan Kiepura odziedziczył po matce (źródło: domena publiczna). Lejbowicz, który słyszał improwizowane domowe śpiewy młodego Kiepury, któregoś razu powiedział mu: Jak Pana Boga kocham, to pan Jan ma ogromny talent. I opowiedział mu o Operze Warszawskiej i znanych profesorach, do których „pan Jan” koniecznie musi pojechać, bo trzeba pracować, żeby pan Jan zrobił się wielki. Kiepura wziął sobie do serca radę żydowskiego skrzypka bardziej niż obawy rodziców, którzy nie wierzyli w czekającą go karierę śpiewaka. Pochodzenie Kiepury sprawiło, że podczas II wojny światowej artysta (wówczas występujący w USA) znalazł się na niesławnej hitlerowskiej liście: „Lexikon der Juden in der Musik”. Zanim jednak Hitler podpalił Europę, w Berlinie doszło do pewnej tragikomicznej sytuacji z udziałem Kiepury. Kiepura znany był ze swojego tupetu. Przekonał się o tym również jeden z najbliższych współpracowników Adolfa Hitlera marszałek Herman Göring (źródło: Bundesarchiv; lic. CC-BY-SA Na mocy antysemickich ustaw Rzesza zajęła niemieckie rachunki bankowe należące do osób pochodzenia niearyjskiego – i na tej liście znalazł się Kiepura wraz z żoną. Oburzony artysta załatwił coś w rodzaju audiencji u samego Göringa i przy tej okazji kompletnie zbeształ niemieckiego marszałka. Prawdopodobnie po prostu nie zdawał sobie sprawy, z kim ma do czynienia. Göring podobno był tupetem tenora tak ubawiony, że nakazał odblokować konta. Zobacz również:Czy bez Polaków ludzkość poleciałaby w kosmos?Nasi Żydzi potrafili liczyć. I Polska mogła na tym zbić miliardy!Edisonowie znad Wisły. 7 Polaków, z których wynalazków korzystają wszyscy 2. Stanisław Lem. Najwybitniejszy żydowski pisarz science-fiction? Tuż po zajęciu Lwowa przez Sowietów Stanisław Lem – który dopiero co ukończył szkołę – dowiedział się, że nie może studiować na politechnice z powodów klasowych. Dla Sowietów był przedstawicielem burżuazji (jego ojciec był znanym laryngologiem, a rodzina posiadała dwie kamienice). Potem w miejsce Sowietów pojawili się Niemcy. Właściwie dopiero nazistowskiemu ustawodawstwu zawdzięczam świadomość, że w moich żyłach płynie żydowska krew – wspominał Lem. Do getta nie trafił dzięki fałszywym papierom, a przez sporą część okupacji pracował jako spawacz i mechanik w warsztatach samochodowych niemieckiej firmy zajmującej się odzyskiwaniem surowców. Przez krótki czas ukrywał zresztą w garażu znajomego Żyda. Udało mu się też wyciągnąć rodziców z hitlerowskiego obozu przejściowego na lwowskim Piasku. Po wielu latach opowiedział Władysławowi Bartoszewskiemu historię ocalenia jego ojca, doktora Samuela Lehma – nie podczas II, lecz I wojny światowej. Doktor Lehm, wzięty do rosyjskiej niewoli, był prowadzony przez bolszewików na rozstrzelanie. Trafił jednak na konwojenta, który także okazał się… Żydem z Lwowa. W ten sposób laryngolog bolszewikom się wywinął – a Stanisław Lem parę dekad później mógł żartować, że gdyby nie ten przypadek, nigdy nie przyszedłby na świat. W efekcie nie powstałby ani „Solaris”, ani „Opowieści o pilcie Pirxie”, ani nawet „Bajki Robotów”. 3. Stanisław Ulam. Polski Żyd konstruuje bombę termojądrową Kariera matematyka, rozpoczęta przy słynnym stoliku w kawiarni Szkockiej we Lwowie, doprowadziła Stanisława Ulama aż za ocean. Stanisław Ulam, ojciec bomby termojądrowej (fot. Olgierd Budrewicz). Zdjęcie z książki Marka Boruckiego pod tytułem „Wielcy zapomniani. Polacy, którzy zmienili świat”, część 2 (Wydawnictwo Muza 2016). W międzywojennej Polsce nie miał szans na karierę godną możliwości. Wprawdzie rodzina Ulamów była z dawna zasymilowana (przybyła do Lwowa prawdopodobnie z Wenecji), jednak gdy przyszły uczony złożył papiery na politechnikę, okazało się, że wskutek ograniczania przyjęć Żydów nie ma dla niego miejsca na wydziale. Po latach, już jako jeden z najważniejszych przedstawicieli lwowskiej szkoły matematycznej, zorientował się, że ciągle uderza głową w sufit. Stanowiska profesorskie były trudno dostępne, szczególnie dla ludzi o żydowskim pochodzeniu, takich jak ja – wspominał. Na uczelniach klimat antysemicki był coraz bardziej odczuwalny. W 1934 roku doktor Ulam ruszył w świat – najpierw trafił do Princeton, a potem do Los Alamos. Ten artykuł ma więcej niż jedną stronę. Wybierz poniżej kolejną, by czytać dalej. Uwaga! Nie jesteś na pierwszej stronie artykułu. Jeśli chcesz czytać od początku kliknij tutaj. Wziął wydatny udział w stworzeniu bomby termojądrowej. Tu jednak niesłusznie sto procent zasług przypisał sobie Edward Teller, który – jak podkreśla Marek Borucki w książce „Wielcy zapomniani. Polacy, którzy zmienili świat” – opowiadając w licznych wywiadach o swoich pracach nad bombą wodorową […] nigdy nie wymieniał nazwiska Ulama. Edward Teller do końca życia nie chciał przyznać, że to tak naprawdę obliczenia Stanisława Ulama pozwoliły na skonstruowanie bomby termojądrowej (źródło: domena publiczna). Noblista Hans Bethe trafnie spuentował całą sprawę mówiąc, że to Ulam jest ojcem bomby wodorowej, a Teller matką, bo nosił to dziecko całkiem długo. Po wojnie Ulam postanowił zostać w USA, bo sądził, że nie ma do kogo i czego wracać. Żona zapamiętała go jako człowieka „pełnego kontrastów”, który pokazywał oblicze zarówno dumnego Polaka, jak i Żyda-agnostyka, wrażliwego na punkcie swojej przynależności etnicznej. 4. Henryk Wieniawski. Wnuk żydowskiego cyrulika O kompozytorze Henryku Wieniawskim do dziś mówi się, że to „drugie wcielenie Paganiniego”. Jego imieniem nazwano międzynarodowy konkurs skrzypcowy o wielkich tradycjach, a zasługi XIX-wiecznego skrzypka są na miarę samego Chopina. Jakie jednak były początki jego kariery? Dziadek Wieniawskiego Herszek Mejer Helman był cyrulikiem z podlubelskiej Wieniawy. Ojciec – zasłużony i odznaczony w powstaniu listopadowym, gdzie jako lekarz sztabowy zorganizował szpital dla żołnierzy i oficerów – uważał się za Polaka i dlatego właśnie zmienił nazwisko na Wieniawski. Matka z kolei była córką żydowskiego lekarza z Warszawy Józefa Wolffa, a jej bratem był doceniany za granicą kompozytor Edward Wolff. Właśnie mama była pierwszą nauczycielką Henryka Wieniawskiego, ale także pojechała z nim w niezwykle ważną podróż z rodzinnego Lublina do Francji. Przekonała dyrekcję Konserwatorium Paryskiego, że jej 8-letni syn – który miał już za sobą debiut jako solista – powinien być w drodze wyjątku przyjęty na tę uczelnię. I tak Henryk Wieniawski został najmłodszym absolwentem Konserwatorium w jego historii – konkurs egzaminacyjny wygrał w wieku 11 lat, podczas gdy co do zasady na uczelnię przyjmowano dopiero 12-latków. To był pierwszy krok oszałamiającej muzycznej kariery. O Henryku Wieniawskim mówi się, że to „drugie wcielenie Paganiniego” (źródło: domena publiczna). 5. Gustaw Herling-Grudziński. Polsko-żydowski świadek stalinowskich mordów Pisarz, znany przede wszystkim jako autor „Innego Świata”, czyli poruszającego obrazu życia w radzieckich łagrach, Większość swojego powojennego życia spędził w Neapolu. Gdy jednak przyjechał po ponad pół wieku do Lublina, kazał się zabrać na Majdanek. Prawdopodobnie wiedział, że to tutaj hitlerowcy przywozili Żydów z jego rodzinnych okolic. W akcie urodzenia Gustawa Herlinga-Grudzińskiego (1919) napisano: Dziecięciu temu przy wypełnieniu religijnego obrządku nadano imię Gecel vel Gustaw. Na świadectwie maturalnym znalazła się informacja: Herling vel Grudziński, wyznanie mojżeszowe. Chrzest przyjął prawdopodobnie podczas studiów. Gustaw Herling-Grudziński na zdjęciu wykonanym przez NKWD w 1940 roku (źródło: domena publiczna). Rodzice byli Żydami – przy czym spolonizowanymi. Było to dla pisarza na tyle istotne, że gdy pod koniec lat 90. znalazł w swoim opracowanym naukowo biogramie wzmiankę: urodził się w rodzinie żydowskiej, przyjął to niechętnie. Według niego autor powinien był napisać: w rodzinie polskiej pochodzenia żydowskiego. O swoich korzeniach sam co do zasady milczał – do końca życia, co zdumiewało badaczy jego twórczości: Ewę Bieńkowską oraz Zdzisława Kudelskiego. Ten artykuł ma więcej niż jedną stronę. Wybierz poniżej kolejną, by czytać dalej. Uwaga! Nie jesteś na pierwszej stronie artykułu. Jeśli chcesz czytać od początku kliknij tutaj. 6. Jan Brzechwa. Żydowski ojciec Pana Kleksa Pseudonim „Brzechwa” wymyślił 18-letniemu Jankowi Lesmanowi kuzyn Bolesław Leśmian. Kariera literacka Brzechwy ciągle naznaczona była niedosytem: utwory dla dzieci pisał wybitne, tyle że sam traktował je sceptycznie (ponoć zabrał się za taką twórczość, bo na wakacjach chciał uwieść przedszkolankę). Przez przedwojenne środowisko literackie też zresztą był traktowany z góry. Przedwojenni narodowcy wypominali Brzechwie fascynację Piłsudskim, bo dla nich w tym „żydowskim kulcie” Marszałka było coś „niepokojąco fałszywego” (źródło: domena publiczna). Jeszcze dziadek Brzechwy uczył w szkole żydowskiej, ale rodzina stopniowo od religii i tradycji odchodziła. Mimo to poeta nigdy się swojego pochodzenia nie wstydził. Z drugiej strony: kiedy na egzaminie gimnazjalnym zdawał historię i pochwalono go za wiedzę o „ojczystej” dynastii Romanowów, wypalił: Przecież jestem Polakiem. Podczas wojny polsko-bolszewickiej zostawił studia, by walczyć o niepodległość ojczyzny. Jak na ironię: potem narodowcy wypominali mu fascynację Piłsudskim, bo dla nich w tym „żydowskim kulcie” Marszałka było coś „niepokojąco fałszywego”. Zanim Jan Brzechwa wszedł w koniunkturalny flirt z czerwoną władzą, sporą część wojny przetrwał – w co trudno uwierzyć – w Warszawie, i to z kenkartą wystawioną na nazwisko Lesman. W cieniu wojny i okupacji powstała „Akademia Pana Kleksa”. 7. Krzysztof Kamil Baczyński. Poeta czasu wojny z żydowskim rodowodem Chyba do żadnej innej biografii nie pasuje w takim stopniu opinia Stanisława Pigonia, że Polacy są narodem, którego losem jest strzelać do wroga brylantami. Baczyński to symbol pokolenia, ale o żydowskich akcentach w jego biografii wspomina się, nie wiedzieć czemu, z rzadka. Zdjęcie Krzysztofa Kamila Baczyńskiego ze świadectwa maturalnego (źródło: domena publiczna). Matka poety – nauczycielka Stefania Baczyńska – była wprawdzie neoficko gorliwą katoliczką, ale pochodziła ze spolonizowanej rodziny żydowskiej (tego typu spekulacje, choć słabiej udokumentowane, pojawiały się także w odniesieniu do ojca Baczyńskiego). Adam Zieleńczyk – brat Stefanii, czyli wuj Krzysztofa Kamila – w czasie wojny trafił do getta, z którego potem uciekł i ukrywał się w Warszawie na aryjskich papierach. Zginął, gdy latem 1943 roku Niemcy (po donosie) aresztowali go z całą rodziną. Do jakiego stopnia takie wydarzenia w rodzinie i szerzej: cierpienie warszawskich Żydów, oddziaływały na Baczyńskiego? Na rozdarcie młodego poety zwracał uwagę Miłosz, pisząc o niemożliwym do rozwiązania problemie solidarności. Według niego Baczyński czuł, że jego lud, z którym łączy go nie tylko krew, ale historia kilku millenniów, to żydowski lud w getcie. Niektóre wiersze świadczą o tym wyraźnie. Czytając przejmujące „Pokolenie” warto pamiętać, że Baczyński napisał je, gdy płonęło warszawskie getto. Na zdjęciu podpalone przez Niemców kamienice na skrzyżowaniu ulic Zamenhofa i Wołyńskiej (źródło: domena publiczna). Idąc tym tropem, warto przeczytać kilka dobrze znanych utworów Baczyńskiego na nowo. Choćby znane ze szkoły „Pokolenie” czy pozbawiony tytułu utwór, który powstał wiosną 1943 roku – gdy płonęło warszawskie getto: Byłeś jak wielkie, stare drzewo, / narodzie mój jak dąb zuchwały (…) Jęli ci liście drzeć i ścinać, / byś nagi stał i głowę zginał. (…) Ludu mój! Do broni!. Wielu czytelników odruchowo przyjmowało, że ten utwór traktuje o cierpieniu nie Żydów, lecz Polaków – tak jakby jedno musiało wykluczać drugie. Nie tylko dla tych twórców i naukowców, których tutaj wymieniono, polskość i żydowskość stanowiły tak samo ważne składniki tożsamości. A przy tym niejeden mógłby się podpisać pod słowami Tuwima: Ale przede wszystkim – Polak dlatego, że mi się tak podoba. Bibliografia: Władysław Bartoszewski , Tajemnice Lema [rozmawiają Paweł Goźliński, Jarosław Kurski] [w:] [dostęp Ewa Bieńkowska, Pisarz i los. O twórczości Gustawa Herlina-Grudzińskiego, Fundacja Zeszytów Literackich 2002. Marek Borucki, Wielcy zapomniani. Polacy, którzy zmienili świat , część 2, Muza SA 2016. Kudelski Zdzisław, Gustaw Herling-Grudziński. Wątek żydowski [w:] „Rzecz o książkach” (dodatek do „Rzeczpospolitej), Stanisław Lem, Świat na krawędzi [rozmawia Tomasz Fiałkowski], Wydawnictwo Literackie 2000. Stanisław Lem, Tako rzecze Lem [rozmawia Stanisław Bereś], Wydawnictwo Literackie 2002. Józef Lewandowski, Wokół biografii Krzysztofa Kamila Baczyńskiego [w:] Szkło bolesne, obraz dni…: eseje nieprzedawnione, Ex libris 1991. Wacław Panek, Jan Kiepura. Życie jak z bajki, wydawnictwo Kurpisz 2002. Mariusz Urbanek, Brzechwa nie dla dzieci, Wydawnictwo Iskry 2013. Mariusz Urbanek, Genialni. Lwowska szkoła matematyczna, Wydawnictwo Iskry 2014. Sprawdź, gdzie kupić „Wielcy zapomniani. Polacy, którzy zmienili świat”: Zobacz również Zimna wojna Czy bez Polaków ludzkość poleciałaby w kosmos? Teza ryzykowna - każdy wie, że jedynym Polakiem w kosmosie był Mirosław Hermaszewski. A jednak bez niektórych polskich naukowców i konstruktorów podbój przestrzeni pozaziemskiej byłby niemożliwy. Nie słyszałeś... 19 kwietnia 2016 | Autorzy: Bartek Biedrzycki
Xrcxslb. 364 445 72 383 38 125 148 465 494

teksty które odmieniły życie codzienne polaków